CZŁOWIEK.
Na innem miejscu omawiamy pytanie o dawności człowieka. Tu zaś mamy mówić o jego naturze i pochodzeniu.
I. Natura człowieka.
Kościół naucza, że człowiek jest stworzeniem razumnem, złożonem z ciała i duszy, uczynionej na obraz boży, a zatem — wolnej, odpowiedzialnej i nieśmiertelnej.
Orzeczeniu temu nie sprzeciwia się nauka, owszem nawet je popiera, gdy stwierdza, że człowiek, zjawiwszy się na ziemi po wszystkich innych stworzeniach, jest stworzeniem najdoskonalszem ze wszystkich. Atoli pierzcha ta zgodność nauki z wiarą, skoro idzie o dokładne oznaczenie miary tej wyższości człowieka. Dotychczas przypuszczano powszechnie, że człowiek, sam jeden ze wszystkich stworzeń wolny i odpowiedzialny, zajmuje w całej naturze stanowisko niezależne, i że od zwierząt, najwyżej nawet stojących w szeregu tworów zoologicznych, dzieli go niczem niezapełniona przepaść. Natura jego, powiada Buffon, jest „tak dalece wyższa od natury zwierząt, iż trzebaby być równie ciemnym jak one, aby je można z nim brać za jedno."
Wszystko to wszakże zmieniła nowa szkoła antropologii. Jej zdaniem, pomiędzy człowiekiem a zwierzętami zachodzi tylko różnica stopnia. Tak rzecz tę pojmują i tak nauczają Topinard i Mortillet we Francyi, Huxley i Lubbock w Anglii, Virchow w Niemczech, Karol Vogt w Szwajcaryi i t. d. Według tych nowych mistrzów zmateryalizowanej wiedzy człowiek byłby tylko pierwszem stworzeniem w szeregu stworzeń, primus inter pares, zawsze wprawdzie jeszcze stanowiący odrębny rodzaj, ale w gruncie rzeczy mniej oddalony od małpy człekokształtnej, np. od goryla, aniżeli ten ostatni od małp niższego rzędu.
Nie wiemy, jaką przyjemność mogą mieć ci panowie w takiem rozmyślnem obniżaniu wyższości człowieka, ale zaprzeczyć się nie da, że wszystkie ich usiłowania zmierzają ku temu celowi. Obniżać człowieka, dopatrując w nim uporczywie tylko stronę cielesną i prawdziwie zwierzęcą, a przeciwnie, nadmiernie wynosić inteligencyę i inne właściwości zwierząt,—oto zadanie, jakie stawia sobie zwykle większość tych antropologów.
Oczywiście, stronność ta nie u wszystkich się ujawnia. Niektórzy z nich, z chwilą gdy wychodzą na uczonych naturalistów, szczerze sobie wyobrażają, że aby określić stanowisko człowieka w szeregu stworzeń, wystarczy mieć przed oczyma tylko fizyczne jego właściwości. Stąd pochodzi owa krańcowa rozmaitość poglądów na jego rzeczywistą naturę i na dział przynależny mu w klasyfikacyi stworzeń.
Niema ani jednego stopnia w tej klasyfikacyi, któregoby człowiekowi nie przypisywano. Zdaniem Arystotelesa w starożytności, a obu Geoffroy i Quatrefages'a w naszych czasach, człowiek stanowi królestwo odrębne, tak różne od królestwa zwierząt, jak to ostatnie jest różne od królestwa roślin. Inni znów czynili zeń kolejno już to nową gałęź nauki, już to nową klasę, nowy dział, pod-dział, rodzinę. Linneusz sprowadził go jeszcze niżej. W jednem z dzieł swoich zrobił z człowieka oddzielny rodzaj, a w innem — nowy gatunek, homo sapiens, który zaliczył do szympansów.
Nie łatwą może się wydawać rzeczą odszukać prawdę pośród tylu najrozmaitszych opinii. Nie jest to jednak rzeczą niemożliwą. Ponieważ przyczyną tej niezgodności jest pomieszanie fizycznych i psychicznych właściwości, odróżniających człowieka od reszty istot stworzonych, przeto zbadajmy kolejno obie te grupy właściwości człowieka, utrzymując się zawsze na stanowisku, które nas najwięcej zajmuje.
1. Fizyczne właściwości człowieka.
Cechy, stanowiące wyłączną własność człowieka, są następujące: postawa prostopadła, istnienie dwóch rąk tylko, forma systemu zębowego, częściowa nagość skóry, budowa czaszki i wreszcie ogólne ukształtowanie głowy.
Wszystkie te cechy nie są jednakowego znaczenia. Przekonamy się o tem z krótkiego objaśnienia, jakie o każdej z nich podamy.
Postawa pionowa jest rzeczywiście cechą właściwą człowiekowi, aczkolwiek wątpili o tem Linneusz i Buffon. Sądzono bowiem za ich czasów, że pewne małpy człekokształtne chodziły również wyprostowane jak człowiek. Atoli sprawdzało się to tylko na oswojonych orangach, których jedynie znano podówczas; od czasu wszakże, kiedy zaczęto badać te zwierzęta w stanie natury po lasach żyjące, uznano, że postawa pionowa nie była ich postawą normalną. W rzeczywistości bowiem, postawa ich nie jest ani pionowa ani pozioma, lecz pochyła, a to skutkiem nadmiernej długości przednich kończyn. Bez względu na to, czy to będą orangi, goryle, czy szympansy i gibbony, budowa tych małp przeznaczona jest do wspinania się, a nie do chodzenia. Jest to tak dalece prawdą, że nawet oswojone małpy w życiu domowem muszą się wspierać na kiju, aby się utrzymać prosto.
Człowiek zaś, przeciwnie, jest zbudowany dla postawy pionowej. Oczywistym tego dowodem jest sposób, w jaki łączy się głowa ze słupem pacierzowym, a jeszcze lepiej, — kształt stopy.
Druga z wymienionych cech, właściwa człowiekowi, jest bardziej niepewna. Jeśli to prawda bowiem, że charakterystyczną cechą ręki jest jej zdolność przeciwstawienia wielkiego palca innym palcom, to trzeba będzie wnioskować przeciw przyjętemu powszechnie zdaniu, że pewne pokolenia małp mają, tylko dwie ręce, a wielu ludzi ma ich cztery. Amerykańskie małpy naprzykład na przednich kończynach nie mają wcale wielkiego palca, lub jeśli go mają, nie mogą przeciwstawić go innym palcom. Natomiast tuziemcy pewnych krajów nie znający zastosowania obuwia, używają nóg na ten sposób, jak my rąk używamy. Aby zatem usprawiedliwić klasyfikacyę Cuvier'a, który małpy nazywał stworzeniami czwororęcznemi, a ludzi dwuręcznemi, trzebaby zmienić określenie ręki i powiedzieć np. z Izydorem Geoffroy Saint-Hilaire, że charakterystyczną jej właściwość stanowią palce wydłużone, głęboko poprzedzielane, bardzo ruchliwe i bardzo giętkie. W takim razie sam tylko człowiek pozostanie stworzeniem dwuręcznem, i ściśle się w ten sposób odgraniczy od wszystkich zwierząt, tworząc przynajmniej odrębny rodzaj.
Zęby stanowią nową znamienną właściwość człowieczeństwa. Chociaż jednakowa jest ilość zębów u człowieka i u małpy, to jednak kły przednie u tej ostatniej są daleko dłuższe. Stanowią one prawdziwą obronę i od reszty zębów są oddzielone przedziałem, który dozwala kłom wyższym za zbliżeniem obu szczęk ku sobie zachodzić na kły niższe.
Nagość skóry jest również charakterystyczną właściwością człowieka. Nie jest ona właściwością lokalną lub klimatyczną, gdyż dostrzegamy ją zarówno u Eskimosów, wystawionych na ustawiczną zimę, jak u mieszkańców stref podzwrotnikowych. Nie można jej przypisywać użyciu ubrania, gdyż nie mniej jest ona zupełna u człowieka dzikiego, chodzącego nago, jak u człowieka cywilizowanego. Jedną tylko warto zaznaczyć różnicę, t. j., że okolica grzbietowa u człowieka jest najzupełniej obrana z włosów, podczas gdy u wszystkich zwierząt, nie wyłączając wielkich małp, jest ona najbardziej włosem porośnięta. Okoliczność to bardzo kłopotliwa do wytłómaczenia dla zwolenników małpiego pochodzenia człowieka.
Podobnegoż kłopotu nabawia ich fakt zniknięcia włosianego pokrycia, w jakie przybrany był wspólny praojciec ludzkości; to bowiem pokrycie przydałoby się człowiekowi do uchronienia go od przykrych zmian powierza. Otóż jeśli darwinistowska doktryna chce wytłómaczyć rozwój jestestw selekcyą czyli doborem naturalnym, to nie będzie ona zdolna wytłómaczyć tego zjawiska. Logicznie sądząc, powinniby transformiści wyprowadzić raczej małpę od człowieka, aniżeli człowieka od małpy.
Porównawcze badania encephala czyli półkul mózgowych u człowieka i u małpy nie przedstawia nam na korzyść człowieka zupełnie nowych danych anatomicznych; dostrzega się tam tylko różnice stopnia, różnice jednak dość znaczne, by mogły tworzyć cechy rodzajowe. Objętość mózgu ludzkiego względnie do wielkości ciała jest znacznie większa, aniżeli objętość mózgu małp; jest on prawie trzy razy większy od mózgu małp człekokształtnych. Prócz tego przedstawia on głębokie i liczne brózdy, które bywają daleko mniej widoczne u małp wyższego rzędu, a znikają zupełnie u małp niższego rzędu. Szczegół przytem bardzo znaczący, że brózdy te rozwijają się u człowieka w odwrotnym porządku, aniżeli u małpy. U człowieka ukazują się one naprzód w przedniej (czołowej) części mózgu, podczas gdy odwrotnie się dzieje u małp człekokształtnych, u których brózdy występują, naprzód w tylnej okolicy półkul mózgu wielkiego. W tern mamy bardzo ważny argument przeciwko małpiemu pochodzeniu człowieka.
Nadto jeszcze bardzo znamienne właściwości grupy ludzkiej upatrują, antropologowie w budowie głowy. Najbardziej godnym uwagi jest kąt twarzowy, utworzony, podług Campera, z przecięcia dwóch linii, z których jedna wychodzi od najbardziej wydatnej części czoła, druga od otworu usznego do przedniego otworu nozdrzy. Kąt ten, który u człowieka rasy białej czyli kaukazkiej sięga przecięciowo 80 stopni, a u negra conajmniej 70°, spada raptownie do 40 a nawet do 35 stopni u orangutanga, goryla i szympansa, czyli u trzech gatunków małp, które ogółem swych właściwości zbliżają, się najbardziej do człowieka.
Czoło i podbródek były również uważane jako charakterystyczne przymioty człowieczeństwa; lecz cechy te nie posiadają, tej samej doniosłości, co poprzedzające, ze względu na to, że wielkie małpy nie są, zupełnie pozbawione czoła, i że koścista wypukłość, stanowiąca podbródek, znika u niektórych ras ludzkich o szczękach bardzo wydatnych.
Rysem bardziej jeszcze godnym uwagi w ustroju człowieka jest ilość i układ jego kręgów pacierzowych. Posiada on ich 24, czyli o jeden więcej, aniżeli goryl i orangutang. Tęż samą, ich ilość, co prawda, posiada szympans, lecz u niego 13 z tych kręgów jest grzbietowych; tym sposobem szympans, podobnie jak goryl, posiada jedną parę więcej żeber, aniżeli człowiek.
Widzimy więc, że ze stanowiska czysto anatomicznego dzielą człowieka od zwierzęcia bardzo wyraźne różnice; czy wszakże wystarczają one na to, aby zaliczać człowieka do odrębnego królestwa stworzeń? Wcale nie.
Królestwo znamionuje ogół właściwości, nie znajdujących się w żadnym stopniu u istot niższego rzędu. Roślinność naprzykład stanowi odrębne królestwo, bo jest obdarzona życiem, jakiego nie posiadają minerały. Zwierzęta tworzą inne znów królestwo, gdyż posiadają uczucie i chcenie,—dwie właściwości, których nie spotykamy u roślin. Otóż, anatomiczne a nawet i fizylogiczne badanie człowieka nie odsłania nam w nim żadnego pierwiastku, ani też żadnego takiego zjawiska, któreby pomiędzy nim a istotami niższego rzędu zaznaczało przepaść podobną do tej, jaka dzieli minerały od roślinności, a roślinność od zwierząt.
Z tego przeto punktu widzenia, nie może człowiek stanowić odrębnego królestwa. Już i tak wiele, jeśli się wślad za Cuvier'em zrobi zeń oddzielny rząd, albowiem chociaż nie łatwa to rzecz orzec dokładnie, co to jest rząd w zakresie nazw rzeczy, to jednak każdy rozumie, że pomiędzy człowiekiem a małpami wyższego rzędu mniejsza jest różnica zewnętrzna i dostrzegalna, aniżeli pomiędzy dwoma następującymi po sobie, a dobrze znanymi rzędami zwierząt, między czwororęcznemi naprzykład a bezręcznemi, między mięsożernemi a owadożernemi. Z drugiej strony, tak wydatne znów cechy, jakie stanowią system zębów człowieka, postawa jego pionowa i nagość jego skóry, okazują, że nie ma tu mowy nietylko już o odrębnym gatunku, ale ani nawet o rodzaju.
Naturaliści, nawet najbardziej gorliwi w zmniejszaniu przedziału, dzielącego człowieka od małpy, uznają, że pomiędzy temi ostatniemi większy zachodzi przedział, aniżeli pomiędzy dwoma następującymi po sobie rodzajami, jak np. między wilkiem i hyeną, między wielbłądem a peruańskiem zwierzęciem, lamą. Są oni zdania, że z człowieka, anatomicznie uważanego, trzeba zrobić oddzielną rodzinę; to zaś już znaczy to samo, co uznać doniosłość znamiennych cech, które go pod względem anatomicznym wyróżniają od reszty stworzeń.
2. Psychiczne właściwości człowieka.
Nietylko anatomii i fizyologii trzeba pytać o znamienne właściwości człowieka i o miejsce, jakie mu wyznaczyć należy w rzędzie stworzeń. Fizyczna jego budowa nie stanowi jeszcze o jego prawdziwej wyższości. Pod tym względem porównanie z otaczającemi go zwierzętami wypadałoby na jego niekorzyść, albowiem silne kły, którymi zwierzęta bywają obdarzone, i szerść więcej lub mniej gęsta, którą bywają pokryte, daje im możność obrony przeciw innym zwierzętom, oraz przeciw wszelkim zmianom temperatury. Na szczęście, dla zapełnienia tych braków w budowie swego ciała posiada człowiek rozum, i to właśnie stanowi o jego olbrzymiej nad zwierzętami wyższości.
Intellektualna i moralna ta wyższość człowieka jest tak dalece widoczna, że naturaliści nie mogli jej w zupełności nie uznać. Wszyscy też przyznają, że rozumem wynosimy się nieskończenie wyżej ponad zwierzęta; większość jednak tych uczonych utrzymuje, albo że badanie intellektualnej strony człowieka, jako należącej do porządku czysto filozoficznego, nie jest rzeczą naturalisty, albo też, że inteligencya w człowieku stanowi tylko różnicę stopnia na jego korzyść, — różnicę wcale niewystarczającą do utworzenia z niej odrębnego królestwa.
W tern właśnie leży podwójny błąd, który w następnem rozumowaniu odeprzeć nam przyjdzie.
Naprzód tedy zapytujemy, dla czegoby intellektualne i moralne właściwości człowieka pozostać miały obcemi historyi naturalnej, gdy przecież ta historya stosuje się do naszego gatunku ludzkiego i zwie się antropologią?
Człowiek stanowi cząstkę natury stworzonej, i to — zarówno swemi właściwościami w porządku psychicznym, jak swemi organicznemi fukcyami, zarówno swemi przymiotami moralnymi, jak zjawiskami fizyologicznemi, których jest podmiotem. Jeśli anatomowi lub fizyologowi wolno abstrahować intellektualne i moralne właściwości człowieka, to naturalista, chcący być w swych badaniach dokładnym, naturalista klasyfikator zwłaszcza, który pragnie oznaczyć stanowisko człowieka w naturze, powinien brać na uwagę całość jego właściwości znamiennych.
I nie trzeba sądzić, aby to być miało wdzieraniem się w dziedzinę filozofii. Jakaż bowiem potrzeba wykluczać wszelką filozofię z zakresu nauk przyrodniczych? Wszak niepodobna kroku postawić w badaniu natury, żeby się nie spotkać zarówno z najpodnioślejszemi jak z najważniejszemi kwestyami, jakie tylko umysł ludzki może nam postawić.
Historya naturalna i filozofia nietylko się nawzajem nie wykluczają, ale przeciwnie, są one dwiema naukami ściśle ze sobą złączonemi, których wspólną, odroślą jest psychologia. Jedna drugą, uzupełnia, a historya naturalna nie mniej godna jest filozofa, jak filozofia — naturalisty. Chcieć je rozłączyć, znaczyłoby tyle, co chcieć przerwać wszelki poważny postęp zarówno w jednej z nich jak w drugiej. To też w ten sposób pojmowali te nauki ci naturaliści, którzy przypuszczali istnienie królestwa człowieczego, począwszy od Arystotelesa, a skończywszy na uczonym de Quatrefages.
Nie wolno również powtarzać za Cuvier'em, że o znamiennych cechach każdego królestwa wnioskować trzeba z budowy jednostek, że cechy te powinny się opierać na faktach i podpadać pod zmysły. Gdyby tak było, toby królestwo zwierząt nie istniało. W istocie bowiem, widzieliśmy poprzednio, że zwierzęta różnią się od roślin nie cechami anatomicznemi, tylko czuciem i miejscozmiennością, to jest właściwościami ogólnemi, które, uważane same w sobie, uchylają się z pod obserwacyi zmysłów. (Ob. art. Zwierzęcość). Królestwa tego nie znamionuje żadna organiczna różnica, gdyż systemu nerwowego, ze wszystkich organów jednak najbardziej stałego, nie dostrzeżono jeszcze u pierwotworów. Nielogicznością byłoby zatem nie chcieć przyjąć zjawisk intellektualnych za podstawę nowego królestwa, jeśli, jak mniemamy, znajdują się między temi zjawiskami takie, które istotnie znamionują człowieka, a nie istnieją w żadnym stopniu u istot niższego rzędu.
Nieprawdą jest, jakeśmy rzekli, aby pomiędzy intellektualnymi przymiotami człowieka, a takimiż przymiotami zwierzęcia zachodziła tylko różnica stopnia. Nie chcemy przeczyć, aby niektóre z tych przymiotów, jak uczucie naprzykład, nie były nam wspólne ze zwierzętami. Zarówno u zwierzęcia jak u człowieka bywają wrażenia i uczucia, uczucie przyjemności i przykrości, radości i smutku, pragnienia i wstrętu, miłości i nienawiści, nadziei i strachu; tylko że u człowieka uczucia te bywają często dyktowane przez pobudki szlachetniejszej natury, a to skutkiem zetknięcia się tych uczuć z przymiotami wyższego porządku. Tu więc, w porządku uczucia, zachodzi rzeczywiście podobieństwo pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem.
Widoczna jest wszakże różnica odnośnie do woli. U samego tylko człowieka wola jest prawdziwie wolna tą wolnością moralną, będącą zasadą wszelkiej odpowiedzialności, która przypuszcza w człowieku zdolność wyboru pomiędzy dobrem a złem, i bez której nie można byłoby spełniać czynów zasługujących. Zwierzę ma tylko pojęcie zmysłowe i konkretne; pobudki jego działania z konieczności są tej samej również natury; obce mu jest czysto abstrakcyjne pojęcie obowiązku; nie może więc ono przypisywać czynom swoim żadnej wartości moralnej, żadnego pojęcia zasługi lub kary. Spełnia swe czynności dla tego, że sprawiają mu one przyjemność; pomija je, bo wywołują mu uczucia nieprzyjemne, bo pamięć może mu przypomina, że po takich czynnościach następowała kara; ale mało je to obchodzi, czy te czynności są lub nie są zgodne z prawami, których nie zna, i które tern samem nie mogą być pobudką jego postępowania. Człowiek przeciwnie, wie, że istnieje prawo, pod które jest poddany, wie, że prawo ma powagę, że jeśli je złamie, ściągnie na się karę, że, przeciwnie, jeśli zechce zgadzać z niem swe czyny, zasłuży na nagrodę. Słowem, sam tylko człowiek obdarzony jest zmysłem moralnym i religijnym.
Są jeszcze przymioty w porządku intellektualnym, które nam dostarczą prawdziwej linii demarkacyjnej pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Bo dotychczas jeszcze bądź-co-bądź znajdujemy w sobie przymioty wspólne ze zwierzętami. Do rzędu takich przymiotów naprzykład należą wrażenia zewnętrzne, pewien rodzaj sumienia, instynkt jakiś pod najpierwotniejszemi postaciami, pamięć, przywiązująca się do rzeczy zmysłowych, assocyacya tych samych pojęć, prowadząca do jakichś pozorów sądu, objawiająca się w snach bierna jakaś wyobraźnia i t. p. Ale jest pewien przymiot intellektualny, ze wszystkich najdonioślejszy, który stanowi wyłączną własność człowieka, a mianowicie rozum, czyli ta władza umysłu, której zawdzięczamy poznanie prawd koniecznych i wiecznych, poznanie prawdy, dobra, sprawiedliwości, oraz wogóle wszystkie pojęcia abstrakcyjne.
Zwierzę bezwarunkowo nie posiada rozumu i pojęć abstrakcyjnych. Nie jest-to czczy frazes, niczem nie udowodniony, — to prawda, którą łatwo stwierdzić przez uważne przypatrzenie się czynnościom zwierzęcym. Żadna z nich nie wymaga współdziałania rozumu. Co więcej, wszystkie czyny, które u człowieka najwidoczniej zależą od tej najwyższej zdolności, znikają u istot niższego rzędu. Mamy tego uderzający dowód na mowie ludzkiej.
Nie chcemy tu mówić, rozumie się, o mowie naturalnej, polegającej na prostem wyrażeniu uczuć lub pojęć za pomocą krzyku albo gestów, podyktowanych potrzebą; tego rodzaju mowa, czysto instynktowna, istnieje w różnym stopniu u istot ożywionych. Ale jest inna mowa, zwana sztuczną, bo składa się ze znaków umówionych, mniej lub więcej dowolnie wybranych, celem przekazania myśli lub wyrażenia uczucia. Otóż ta właśnie mowa jest istotem znamieniem człowieka, zważywszy, że istnieje ona u wszystkich ludzi i nigdzie więcej.
Znaczy to, że urobienie mowy jest czynnością ze wszystkich czynności intellektualnych najbardziej abstrakcyjną, to jest taką, która najbardziej stanowczo wymaga współudziału rozumu. Można zwierzę nauczyć wymawiać wyrazy, (papugę np.), ale nikt nie dokona tego, aby to zwierzę, ta papuga odnosiła do tych wyrazów pojęcia ogólne i abstrakcyjne.
Quatrefages nie dobrze pojął tę istotną różnicę, jaka zachodzi pomiędzy naszą mową a mową zwierząt. Ta ostatnia, powiada on, „jest co prawda bardzo pierwotna; składa się w istocie swej z samych wykrzykników i haseł, nie mniej wszakże stanowi ona zjawisko, które co do swej natury nie zmienia się wcale, gdy się udoskonala w człowieku."
Błąd to wielki takie rozumowanie. Wielka bowiem i istotna istnieje różnica pomiędzy mową naszą a mową zwierząt Gdyby zwierzęta, jak utrzymują niektórzy, miały organizacyę intellektualną podobną do naszej, prawdziwie byłoby dziwnem, że żadne z nich nie doszło — jeśli już nie do wynalezienia jakiej mowy, to przynajmniej do wyuczenia się mowy naszej, a wślad za tern, do wejścia z nami w stosunki i wymianę pojęć. I niech nikt nie mówi, że zwierzę najbardziej nawet wyposażone od natury, jak małpa naprzykład, nie jest fizycznie uformowane do urabiania (artykułowania) tonów; jest-to inna mowa, aniżeli mowa ludzka; jest-to mowa czynna, ta zaś pod względem materyalnym stoi na wysokości zadania. Wszak i głuchoniemy nie ma możności posługiwania się wyrazami; jest-on nawet pod względem czysto organicznym w gorszem położeniu, aniżeli małpy, gdyż jest pozbawiony zmysłu słuchu; a przecież jakaż olbrzymia różnica pomiędzy nim a owem zwierzęciem pod względem intellektualnym! Głuchoniemi umieją wynajdywać znaki, przy pomocy których mogą wzajemnie wymieniać swe myśli, a jeśli jeszcze wykształcenie przyjdzie im z pomocą, mogą dojść do najwyższego stopnia umysłowego rozwoju.
Spróbójcie natomiast kształcić małpę nawet najwyżej stojącą w szeregu zwierząt; postarajcie się naprzykład wyuczyć ją pisać. Śmiech bierze człowieka na samą myśl podobnego usiłowania, a jednak, gdyby to zwierzę, jak utrzymują niektórzy, dzieliło razem z nami wszystkie władze umysłowe, powinnoby conajmniej być podatne do tegoż samego wykształcenia co głuchoniemy, skąpiej od małpy pod względem fizycznym obdarzony przez naturę. Skądże więc pochodzi ta olbrzymia różnica, jaką dostrzegamy i w jednym i w drugim wypadku, jeśli nie stąd, że człowiek posiada zdolność nieznaną zupełnie u istot niższego rzędu? Odmienność skutków jest znakiem odmienności przyczyn. Skoro więc widzimy w człowieku pewien porządek zjawisk nowych, u innych istot nieznanych, to znaczy, że człowiek jest obdarzony odrębną zdolnością, do której te zjawiska się odnoszą, a tą zdolnością jest rozum.
Nie sama jednak mowa, uważana jako wyrażenie pojęć, zwłaszcza pojęć abstrakcyjnych, za pomocą umówionych znaków, jest zjawiskiem, które bezspornie przypisać trzeba rozumowi. Wszystko, co supponuje abstrakcyę, nie da się czemu innemu przypisać tylko rozumowi. Czemuż naprzykład sam tylko człowiek jest zdolny do postępu? Czemże się to dzieje, że wszystkie inne stworzenia, jakkolwiekby się wydawały inteligentnemi, zamiast udoskonalać się jak człowiek, pozostają na miejscu? Otóż dla tego właśnie, że aby wynajdywać, aby naprzód postępować, trzeba rozumować; jakoż niemasz rozumowania, któreby się nie opierało na pojęciu ogólnem i oderwanem, a wiadomo, że źródłem takich pojęć, jest tylko sam rozum.
A poczucie moralności i religijności, jakie stwierdzono we wszystkich społeczeństwach ludzkich, a jakich istnienia, przeciwnie, nic nie wykazuje u zwierząt, czyż nie jest jawnym dowodem, że w nas istnieje pewna zdolność wyższego porządku, u reszty stworzeń nieznana?
Uczony Quatrefages zgadza się z nami, że podwójna ta cecha, którą on nazywa cechą moralności i cechą religijności, jest cechą znamienną ludzkości, której wyznacza odrębny dział w przyrodzie. W tern jednem tylko się myli, że w rzeczach tych nie chce uznać skutków rozumu, którym sam tylko człowiek jest obdarzony. W ścisłem znaczeniu moralność i religijność nie są zdolnościami, lecz prostemi skutkami wyższej jakiejś zdolności. Drogą rozumowania doszedł człowiek do przeświadczenia o istnieniu Boga i o obowiązku służenia temuż Bogu. Wiara ta nie jest mu wrodzona. — I niech nikt nie mówi, że zwierzę najbardziej nawet wyposażone od natury, jak małpa naprzykład, nie jest fizycznie uformowane do urabiania (artykułowania) tonów; jest-to mowa czynna, ta zaś pod względem materyalnym stoi na wysokości zadania. Wszak i głuchoniemy nie ma możności posługiwania się wyrazami; jest-on nawet pod względem czysto organicznym w gorszem położeniu, aniżeli małpy, gdyż jest pozbawiony zmysłu słuchu; a przecież jakaż olbrzymia różnica pomiędzy nim a owem zwierzęciem pod względem intellektualnym! Głuchoniemi umieją wynajdywać znaki, przy pomocy których mogą wzajemnie wymieniać swe myśli, a jeśli jeszcze wykształcenie przyjdzie im z pomocą, mogą dojść do najwyższego stopnia umysłowego rozwoju.
Jest ona skutkiem rozumu, ale bynajmniej nie skutkiem koniecznym. Mogłoby się przeto zdarzyć, że jakieś odosobnione od innych plemiona byłyby, jak to utrzymywano, pozbawione wszelkiego uczucia religijnego. Fakt taki, niewygodny dla systemu Quatrefages'a, dla nas wcale nie byłby niewygodny, gdyż można być obdarzonym rozumem, a jednak odpowiednio zeń nie korzystać. Jedno tylko, co ma dla nas znaczenie, —a to jest dostatecznie udowodnione, jest to, że zwierzętom brak zupełny poczucia moralności i religijności.
Powiedzieliśmy wyżej, że dla utworzenia nowego królestwa trzeba pewnego porządku odrębnych zjawisk, pochodzących z przyczyny nieznanej królestwom niższego rzędu.
Co do tych zjawisk, tośmy je znaleźli w mowie człowieka, w cechującej ją zdolności udoskonalania się, jak również w pojęciach moralnych i religijnych; co zaś do owej przyczyny nowej, tośmy ją również odnaleźli w rozumie, pierwszorzędnem źródle wszystkich tych zjawisk. Mamy zatem większe prawo, aniżeli Quatrefages przyznać grupie ludzkiej znaczenie królestwa. Znakomity bowiem ten naturalista widzi w człowieku tylko charakterystyczne zjawiska zmysłu moralności i religijności, my zaś uznajemy w nim nadto mowę i zdolność udoskonalania się; on uważa wszystkie władze umysłowe jako w pewnym tylko stopniu różne od takichże władz zwierzęcia, a myśmy widzieli, że u tego ostatniego wszystko zdaje się sprowadzać do wrażeń zewnętrznych, połączonych z pamięcią i z assocyacyą pojęć zmysłowych; wreszcie, Quatrefages jako przyczynę zmysłu moralnego i religijnego uznaje tylko duszę ludzką, którą tym sposobem zestawia z duszą zwierzęcą, pierwiastkiem innych objawów życiowych, a my za przyczynę rzeczoną uznajemy najwyższą władzę umysłową, której współistnienie z pierwiastkiem życia zwierzęcego wszyscy przypuścić mogą bez obawy sprzeczności z pojęciami przyjętemi w psychologii. (Ob. w tym przedmiocie art. Dusza ludzka, Dusza zwierzęca).
Wniosek zaś z tego jest taki, że chociaż człowiek pod względem czysto fizycznym dostatecznie zbliża się do zwierzęcia, aby mógł w jego królestwie stanowić odrębną rodzinę, to jednak istotnie i zasadniczo różni się on od zwierzęcia, skoro się weźmie na uwagę, jak się to czynić powinno, właściwości jego psychiczne, to jest władze jego umysłowe i moralne. Uważany zatem ze stanowiska psychicznego, człowiek stanowi odrębne królestwo, tak samo różne od dwóch innych królestw organicznych, jak te są różne od królestwa, minerałów.
(Czytaj: Isidore Geoffroy-Saint-Hilaire: „Histoire naturelle générale des règnes organiques," t. II; De Quatrefages, „L'espèce humaine," liv. X.—Martin: „Philosophie spiritualiste de la nature," t.. II; Flourens: „De l'instinct et de l'intelligence des animaux;" L'abbé Pesnelle: „La science contemporaine et le dogme de la création," p. 255. Reusch. Biblia i natura," rozdział XXVII; R. P. Carbonnelle:- „Les confins de la science et de la philosophie," t. II, p. 145. — Duilhe de Saint-Projet: „Apologie scientifique de la foi chrétienne," p. 320—395; — L'abbé Hamard: „La place de l'homme dans la création," w Revue des questions scientifiques, Lipiec, 1878.
II. Pochodzenie człowieka.
Wiara nas uczy, że wszyscy ludzie obecnie istniejący pochodzą od jednej pary pierwszych rodziców, którzy byli bezpośrednio stworzeni przez Boga.
Jest ona skutkiem rozumu, ale bynajmniej nie skutkiem koniecznym. Mogłoby się przeto zdarzyć, że jakieś odosobnione od innych plemiona byłyby, jak to utrzymywano, pozbawione wszelkiego uczucia religijnego. Fakt taki, niewygodny dla systemu Quatrefages'a, dla nas wcale nie byłby niewygodny, gdyż można być obdarzonym rozumem, a jednak odpowiednio zeń nie korzystać. Jedno tylko, co ma dla nas znaczenie, — a to jest dostatecznie udowodnione, jest to, że zwierzętom brak zupełny poczucia moralności i religijności.
Cokolwiekby o tem mówiono, nie myślimy, aby jaki teolog katolicki żywił pod tym względem jakiekolwiek wątpliwości. Poligenizm (ob. odnośny artykuł) czyli doktryna o wielości rodzajów ludzkich nie zdaje się zgadzać z prawowiernością, albowiem, gdyby nie wszyscy ludzie w żyłach swych mieli krew Adama, nie wszyscyby odziedziczyli grzech pierworodny, a Kościół niesłusznieby od wszystkich wymagał sakramentu chrztu św.
Co się tyczy samego stworzenia Adama i Ewy, jest ono w tak jasnych opowiedziane w wyrazach na czele Ksiąg Świętych, że niepodobna zeń usunąć bezpośredniego współdziałania Stwórcy.
Odnośnie do tych dwóch zarówno jak do innych prawd religijnych wiedza pozytywna wcale nie sprzeciwia się nauce wiary. Jeden z najbardziej uprawnionych przedstawicieli nauki, świeżo zmarły uczony de Quatrefages, wypowiada otwarcie i niezbitemi argumentami dowodzi jedności pochodzenia wszystkich ludzi czyli monogenizmu. Po nad to wszakże nie śmie się on posunąć. Sposób, w jaki się pierwszy człowiek zjawił na ziemi, usuwa się z pod badań antropologa. „Tym, którzy mi stawiają zagadnienie o naszem pochodzeniu, powiada Quatrefages, nie waham się w imię nauki odpowiedzieć: nie wiem."
Na nieszczęście nie wszyscy przedstawiciele antropologii mają otwartość i skromność Quatrefages'a. Młoda szkoła antropologów dzisiejszych zanadto jest pewna siebie, aby mogła pokornie wyznać swą niemoc w rozwiązaniu tak doniosłego zagadnienia, a ponieważ jako zasadę i cel zarazem postawiła sobie wykluczyć z nauki, pierwiastek nadprzyrodzony, nie waha się przeto głosić zwierzęcego pochodzenia człowieka, nie dając na to najmniejszego dowodu.
Do główniejszych przedstawicieli tej szkoły należą: we Francyi Mortillet, prawodawca wiedzy przedhistorycznej, w Anglii — Darwin, który imienia swego udzielił bardzo wziętemu dziś systemowi transformistycznemu; w Niemczech—Haeckel najwięcej znany i najgorliwszy ze zwolenników Darwina, w Szwajcaryi Karol Vogt, który się wiecznie ugania za pierwszeństwem w bezbożności.
Wszyscy ci transformiści, aczkolwiek zgodni w przeczeniu kreacyi czyli interwencyi bożej w ukazaniu się człowieka na ziemi, ostro przeciw sobie występują, gdy zaczną mówić o granicach, stanowiących genealogię ludzką. Oczywistość zmusza ich do przyznania, że bezpośrednim praojcem człowieka nie mogła być żadna małpa z gatunku małp obecnie żyjących; a przecież jednozgodnie twierdzą, że była to inna jakaś małpa z gatunku dziś już nieistniejącego. W następstwie zaś tego, nadali tej przypuszczalnej istocie, mającej być rzekomo łącznikiem pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem, nazwę antropopitekusa albo pitekantropa (małpoluda).
Przytoczymy własne ich słowa:
„Nagromadzenie małpich właściwości w plemieniu Neanderthal (jedno z mniemanych plemion ludzkich kopalnych), powiada Mortillet, wyraźnie dowodzi, że człowiek pierwotny zbliża się do małpy. Jeśli się nie łączy bezpośrednio z dzisiejszemi małpami człekokształtnemi, to jedynie skutkiem tego, źe między niemi a nim brak szczebli rozwoju. Człowiek pochodzi napewno od pośredniego kształtu czyli typu. Mamy więc przed sobą antropopitekusa, którego istnienia dowiodłem (przy sposobności krzemienia trzeciorzędowego). Wystarcza otworzyć oczy i patrzeć, by go zobaczyć!" (Le Préhistorique, 1883, p. 248).
Z tego antropopitekusa czyli małpoluda, który w epoce trzeciorzędowej był poprzednikiem człowieka w właściwem słowa znaczeniu, Mortillet nie waha się zrobić trzech oddzielnych gatunków, nazwanych przezeń gatunkami Bourgeois'a, Rames'a i Ribeiro'a, którzy odkryli mniemane narzędzia w Thenay (Loir-et-Cher), w Aurillac (Cantal) i w Otta około Lizbony, w Portugalii. (Ob. art. Człowiek trzeciorzędowy).
Nawet tak bogata wyobraźnia, jak Mortillet'a, nie powiedziała mu co znaczy naprawdę antropopitekus. Przedstawia on go nam tylko jako małpę rozmiarami mniejszą, od dzisiejszych człekokształtnych, a to z tego względu, że miemane narzędzia, odnalezione w Thenay, są, nadzwyczaj małe. Dokładniejszy w tym razie jest Darwin. „Człowiek, powiada on, pochodzi od ssaka włochatego, zaopatrzonego w ogon i w spiczaste uszy, który prawdopodobnie żył na drzewach i zamieszkiwał świat starożytny. Naturalista, któryby zbadał budowę ciała tej istoty, zaliczyłby ją do czwororęcznych." (La Descendance de l'homme, ch. IV).
Tęż samą zasadę znajdujemy jaśniej jeszcze wyłożoną przez jenajskiego profesora Haeckel'a. „Człowiek jest zwierzęciem ssącem, różnem od ssaków niższego rzędu, ale tegoż samego co one pochodzenia. To prawda, że człowiek nie pochodzi od żadnej z dzisiejszych małp człekokształtnych, lecz chociaż nie pochodzi on od żadnej z małp człekokształtnych, niemniej wszakże ma wspólnych z niemi przodków. Jest on tylko gałązką grupy małp wązkonosych, które opisuje Darwin, a każdy zoolog zaliczy człowieka do tego samego rzędu, co dawniejszego odeń wspólnego praojca małp Starego i Nowego Świata."
Haeckel'owi nie wystarcza twierdzenie, że człowiek pochodzi od antropopitekusa: pochlebia on sobie, że nam okaże sposób, w jaki ten ostatni wywodzi się od samoistnie powstałych moner, tych jestestw najpierwotniejszych, które w wyobraźni tego autora wiążą świat organiczny z nieorganicznym. (Ob. art. Monizm). Podług Haeckel'a przejście od moner do człowieka dokonało się przez szereg 21 ogniw, których Haeckel podaje nam dokładny wykaz, a z których wszystkie są reprezentowane przez jakąś istotę żyjącą lub kopalną, rzeczywistą lub imaginacyjną. Do tej ostatniej kategoryi istot zaliczyć trzeba prócz moner, będących punktem wyjścia rzeczonego rozwoju stworzeń, nadto sozury, — płazy ogoniaste, które tylko w młodym swym wieku miały być zaopatrzone w skrzela, a które zaliczają się do 14 szczebla tej genealogii; protammnia, zwiarzątka budową ciała zajmujące pośrednie miejsce między salamandrą a jaszczurką, i promammalia, pierwotne ssące, które w tym rozwoju zajmują dwa następne szczeble i rozpoczynają przemianę ryb w zwierzęta ssące; wreszcie na 21 stopniu tej drabiny stoi sam małpolud, bezpośredni praojciec dzisiejszego człowieka.
Aby nic nie brakło do całości systemu, Haeckel zadaje sobie trud wykazania, której z epok geologicznych odpowiada każdy z tych mniej lub więcej imaginacyjnych typów. Pokorne i bardzo hypotetyczne monery, „nasi jednokomórkowi przodkowie," jak się wyraża Haeckel, pochodzą, z epoki laurysyeńskiej. Następnie idą: po robakach, pierwszy kręgowiec, amphioxus, przedstawiający dziewiąte ogniwo w tym transformistycznym łańcuchu, ryby „nasi sylurscy przodkowie," jak je nazywa uczony autor; marsupialia, workowate, występują w epoce jurassycznej i zajmują 17 stopień w rzeczonym szeregu; zwierzątka lemuryjskie, zajmujące 18 stopień w tym szeregu, przypadają na początki epoki trzeciorzędowej i zapożyczają swą nazwę od fikcyjnego stałego lądu, Lemurią zwanego, którego pozostałościami mają być: Madagaskar, Ceylon i wyspy Sondzkie. Następnie na 19 szczeblu tej genealogicznej drabiny mamy pitekusa czyli małpę ogoniastą; na 20 stopniu, t. j. około połowy epoki trzeciorzędowej — małpę bezogoniastą, czyli człekokształtną, tę samą prawdopodobnie, która obrabiała -i używała sławnych krzemieni w Thenay; na 21 szczeblu mamy już pitekantropa czyli małpoluda; wreszcie na 22 stopniu w początkach epoki czwartorzędowej — człowiek, obdarzony mową i głównymi przymiotami, które go dziś wyróżniają od zwierząt, aczkolwiek był jeszcze wówczas w stanie względnie do dzisiejszego niższym.
Trzeba wiedzieć, że Haeckel nie troszczy się o dostarczenie dowodów na to, co mówi. Całe jego rozumowanie sprowadza się, jak sam widzi się zmuszonym wyznać, do teoretycznego rozważania, do prostego względu na to wymaganie przyzwoitości, nakazującej racyonaliście uwolnić się od cudowności w stworzeniu. Oto co nam podają ci ludzie w imię wiedzy doświadczalnej!
W każdym razie trzeba przyznać, że Haeckel'a surowo osądzili właśni jego współwiercy. Jeden z najgorliwszych, Karol Vogt z Genewy, zdając sprawę z Antropologii Haeckela, którą nazywa „grubą książką," darwinizm jego nazywa przesadnym, i dodaje: „Podczas, gdy Quatrefages mówi zanadto skromnie: nie wiem, Haeckel przeciwnie wie o wszystkiem. Niemasz dlań nic niejasnego; wszystko najwidoczniej udowodnione,— począwszy od bezkształtnej i nieorganicznej monery, a skończywszy na człowieku obdarzonym mową; określa on przez indukcyę wszystkie stopnie rozwoju, których naliczył od 20 do 22, i wszystkie te przejściowe fazy porozmieszczał w odpowiednich geologicznych epokach. Niczego tu nie brak. Na nieszczęście, to tak bardzo dokładne drzewo geologiczne posiada jedną bardzo słabą stronę: najzupełniejszy brak rzeczywistości. Wszystkie te stopnie są oznaczone istotami fikcyjnemi, których śladów nie znajdowano nigdy, które jednak mają być uważane za najzupełniej rzeczywiste. Jeśli ich dotąd nieznaleziono, znajdą się może później, albo też może były one tak zbudowane, że nie mogły się przechować w pokładach ziemi." („Revue scientifique," 1877, p. 1059).
Mądre to słowa Vogt'a, ale czy własny jego system więcej wart od systemu przezeń krytykowanego?
Podług Vogt'a bowiem, człowiek >ma pochodzić od annelidów czyli od robaków, i nie miał przechodzić przez ogniwa ascydyów (żachwowatych) i amphioxów (lancetników), jak to utrzymuje jenajski profesor. Vogt idzie dalej jeszcze i w nagrodzonym przez paryskie Towarzystwo Antropologiczne memoryale przeczy, aby można było jakikowiek gatunek dzisiejszych małp uważać za przedstawiciela którejkolwiek z faz, przez które przechodziła ludzkość w drodze swego formowania się. Jego zdaniem, trzeba wyżej sięgnąć, aby znaleść wspólnego praojca prymatów, rodziny, do której zalicza on człowieka.
Kategoryczne to wyznanie bynajmniej nie przeszkadza genewskiemu profesorowi wysławiać przy każdej sposobności małpie pochodzenie człowieka, i, co ważniejsza, chełpić się z tego, że „lepiej być małpą udoskonaloną, aniżeli Adamem zwyrodniałym" (Leęons sur l'homme. 1878. ad finem).
Jakkolwiek polygenista, Vogt zapytuje wszakże, jakżeby jaki zwolennik systemu ewolucyi, czyby nie można było „od małp amerykańskich wyprowadzić ludzkie rasy Ameryki; od małp afrykańskich — negrów, a od małp azyatyckich — negrytosów? — Znaczy to tyle, co zostawać ze sobą w podwójnej sprzeczności, gdyż w innem swem studyum przeczy Vogt pochodzeniu naszemu od małpy dziś żyjącej, a posuwając zmienność typów aż do ostatecznych granic, jako transformista, może on mniej, aniżeli ktokolwiek za niemożliwe uznawać przejście z jednej rasy ludzkiej do następnej sąsiedniej. Atoli wszystkie sprzeczności zdaje się usprawiedliwiać zysk, jaki się odnosi z zerwania na wszystkich punktach z zasadami katolickiej prawowierności!
Gwałtowność mowy tego naturalisty jest tak wielka, jak śmiałość jego idei. Odwagi nam nie starcza na powtórzenie tych bezbożnych słów, jakie on z lubością wypowiada.
Na innych miejscach wypowiada Vogt tę samą myśl stylem mniej bluźnierczym: „Podobnie jak wszystkie istniejące dziś na ziemi organizmy, człowiek nie może być skutkiem odosobnionego aktu twórczego. Typ człowieka przeszedł transformistyczne objawy podobne do tych, jakim podlegały owe organizmy i przodkowie człowieka, pogrzebani w pokładach ziemi, a tak różni odeń układem ciała. Człowiek urabiał się powoli, rozwijał się częściowo, kolejno zdobywał sobie właściwości wyróżniające go od zwierzęcia i czyniące zeń człowieka-, przekazał on i jeszcze przekazuje te właściwości swoim następcom, którzy znów mają takowe rozwinąć i przekazać swoim spadkobiercom. Badając dawne czaszki, bywamy uderzeni pewnemi ich właściwościami, jak rozwojem łuku brwiowego, wydatnością szczęk i t. d., będącemi wspólną własnością wszystkich (!) tych czaszek; widzimy, jak właściwości rzeczone powoli znikają, czoło się podnosi, czaszka staje się szerszą i więcej wypukłą, podczas gdy twarz wchodzi pod tę rozszerzoną wypukłość. Słowem widzimy, jak powoli znikają jedne za drugiemi rzeczone cechy niższości, a na ich miejsce występują piękne kształty idealnego ludzkiego typu." ¹⁾
Karol Vogt porusza tu bardzo ważny argument, na który chętnie powołuje się szkoła ewolucyonistowska dla poparcia teoryi o małpiem pochodzeniu człowieka. Przypatrzmy się tym wywodom przez chwilę.
Gdyby fakta były takie, jak Vogt je przedstawia, musielibyśmy w drodze swego formowania się. Jego zdaniem, trzeba wyżej sięgnąć, aby znaleść wspólnego praojca prymatów, rodziny, do której zalicza on człowieka.
Kategoryczne to wyznanie bynajmniej nie przeszkadza genewskiemu profesorowi wysławiać przy każdej sposobności małpie pochodzenie człowieka, i, co ważniejsza, chełpić się z tego, że „lepiej być małpą udoskonaloną, aniżeli Adamem zwyrodniałym" (Leęons sur l'homme. 1878. ad finem).
pochylić głowę, i zamilknąć. Ale na szczęście pomimo wszelkich pozorów tak nie jest. Powiadamy „pomimo pozorów," albowiem, gdybyśmy o faktach rzeczonych sądzili z większości naszych zbiorów kraniologicznych, możnaby uwierzyć w rozwój progressywny, zaznaczany przez Karola Vogt'a. Zbiory te bowiem zależały od przesądów, jakie wpływały na ich klassyfikacyę. Zgadzano się mianowicie w zasadzie na to, że każda czaszka dawna powinna nosić na sobie cechy niższości. Odważył się to wypowiedzieć pewien antropolog, cieszący się wielką powagą w Niemczech: „Czaszka, która nie nosi na sobie śladów niższej organizacyi, nie może być uważana za pochodzącą od człowieka pierwotnego, chociażby ją znaleziono pomiędzy kośćmi kopalnemi zaginionych gatunków."
Przy takich zasadach łatwo się pozbywać faktów, niewygodnych dla teoryi pochodzenia, jak również nie trudno zrozumieć, dla czego rzeczona teorya znajduje potwierdzenie w progressywnym zwykle rozkładzie czaszek, zebranych po naszych muzeach.
Lecz w takim rozumowaniu każdy widzi najoczywistszą petitio principii, która z góry uważa za udowodnione to, coby właśnie dopiero dowieść należało, a mianowicie, małpie kształty czaszek starożytnych.
Pod wpływem powyższego przesądu, Mortillet, którego pojęcia zbyt często stanowią prawo w przedmiocie archeologii przedhistorycznej, odrzucił pod pozorem niedostatecznej autentyczności większość szczątków ludzkich, znalezionych w pokładach czwartorzędowych często razem ze szczątkami kopalnych gatunków zwierzęcych. Tym sposobem z paleontologii ludzkiej zostały wykluczone kości, znalezione w Solutré (Saóne-et-Loire), w Grenelle (w pobliżu Paryża), w Louverné (blisko Laval), w Aurignac (Haute-Garonne), w Denise (niedaleko Puy-en-Velay), w Cro-Magnon (Dordogne), w Bruniąuel (Tarn-et-Garonne) i nieskończone mnóstwo innych kości, aż do sławnej owej szczęki z Moulin-Quignon (niedaleko Abbeville), która się nam zawsze wydaje być najdawniejszym szczątkiem rodzaju ludzkiego, lecz która w oczach archeologów ma ten wielki brak, że niczem nie przypomina małpiego pochodzenia człowieka.
Mortillet całą swą ufność pokłada w następujących pięciu przedmiotach, które zdają mu się najlepiej przypadać do jego teoryi, a mianowicie: czaszki z doliny Neander i z Olmo, szczęki z Naulette i z Arcy, oraz skielet z Laugerie-Basse. Ponieważ czyni on im ten zaszczyt, że zwraca na nie uczoną swą uwagę, przeto rzućmy i my na nie okiem na chwilę.
Czaszka, zwana Neanderthal, znaleziona w 1846 r. w miejscowości tegoż imienia, niedaleko Dusseldorfu, na 18 metrów po nad poziomem rzeczki, przepływającej rzeczoną dolinę, narobiła wiele wrzawy w świecie transformistów, którzy sądzili, że w niej znaleźli potwierdzenie swego ulubionego systemu. Podłużne jej kształty (doliocephalne), mała jej wypukłość, a nadewszystko olbrzymia wydatność łuków brwiowych, olbrzymio rzeczywiście się różni od zwykłego typu czaszki, lecz te szczególne jej właściwości, jak to zauważyli niepodejrzani antropologowie, nie wykluczają bynajmniej rozwiniętej intelligencyi. Takie same właściwos'ci zauważono na czaszkach, należących do osobistości historycznych i do ludzi wykształconych, takich jak Robert Bruce, bohater szkocki, św. Manswed, biskup Toul w IV w., Kay-Lykke, osobistość duńska, która przed paru wiekami odegrała pewną rolę polityczną w swym kraju, zmarły nie zbyt dawno syn marszałka Gruchy, i doktór Buffalini jeden z głośnych lekarzy włoskich.
Dodajmy nadto, że starożytność czaszki Neanderthal bynajmniej nie jest udowodniona. Pod tym względem możliwe są wszelkie przypuszczenia, począwszy od zdania prof. Fuhlrotta, który czaszce rzeczonej przypisuje dwieście lub trzysta tysięcy lat, a skończywszy na doktorze Mayerze z Bonn, który upatruje w niej czaszkę kozaka, zabitego w 1814 r. Ciało, do którego należała ta czaszka, znaleziono ułożone prawidłowo na głębokości dwóch stóp zaledwie pod powierzchnią ziemi, jak ciało człowieka zwykłym sposobem pogrzebanego. Okoliczność-to z pewnością nie zbyt korzystna dla wysokiej starożytności czaszki. Aby jej nadać pewną starożytność, podnoszono szczegół, że w odległości sześciu kilometrów stamtąd w gruncie tej samej natury, co ten, w którym się znajdował osławiony skielet, znaleziono kości gatunków zwierząt zaginionych, jak np. mammuta. Zapomniano wszakże dodać, że w innem miejscu w takiej samej glinie znaleziono przedmioty z kamienia szlifowanego, co kazałoby odnosić ten pokład do epoki obecnej, gdyż podług ogólnego zdania prahistoryków, człowiek epoki czwartorzędowej nie umiał szlifować kamienia.
Na wieku rzeczonej czaszki wcale nam nie zależy, skoro prawdopodobnie mamy tu do czynienia ze skieletem, pogrzebanym sposobem zwykłym, a nie przypadkowo ziemią zasypanym, skoro dół został wykopany celem złożenia w nim trupa. Każdy grzebie swoich umarłych w warstwie ziemi dla siebie dostępnej, bez względu na to, czy to warstwa pierwotna lub nie pierwotna. Coby naprzykład pomyślano o przyszłym geologu, któryby, natrafiwszy w swych poszukiwaniach na grób ze złożonym od wieków skieletem kogoś ze współczesnych nam osób, wnioskował stąd, że człowiek jest tak dawny jak ziemia, gdyż on znalazł skielet ludzki w pierwotnych formacyach ziemi?
Do jakiejkolwiek zresztą należałaby epoki czaszka z doliny Neander, nie wyklucza ona bynajmniej zwykłej intelligencyi ludzkiej. — Gdyby nawet nie dało się stwierdzić podobieństwa jej z czaszkami osób, o których mówiliśmy wyżej, to jeszcze sama jej pojemność dowodziłaby możliwości intelligencyi. Pojemność ta bowiem czyli objętość jej nie jest mniejsza od średniej pojemności dzisiejszych czaszek kobiecych, a równa się pojemności czaszek Hindusów i Australczyków. Tego zaś wystarcza, aby nie módz upatrywać w tej czaszce istoty pośredniej pomiędzy człowiekiem a małpą.
A więc trzeba uznać z Quatrefages'em, że osobnik, do którego należała rzeczona czaszka, mógł posiadać wszystkie moralne i umysłowe przymioty, względnie do swego społecznego stanowiska. (L'Espèce humaine. str. 231).
Inną czaszką, która zbliżona jest do poprzedniej, a której autentyczność tj. pochodzenie z epoki czwartorzędowej jest mniej od tamtej wątpliwe, jest czaszka, którą Cocchi znalazł w okopach Olmo, w pobliżu m. Arezzo we Włoszech, na 15 metrów pod powierzchnią ziemi. Pokrywający ją gruby pokład alluwialny, oraz obecność kła słoniowego o trzy metry od miejsca, gdzie leżała czaszka, najzupełniej stwierdzają jej starożytność. Otóż, cokolwiekby o tern mówiono, można zapytać, czy posiada ona choć jedną z tych właściwości, któreśmy zaznaczyli na czaszce z Neanderthal. Naprzód, zamiast formy podłużnej, ma ona przeciwnie formę krótką, (brachycephale), tak dalece, że Hamy uważał ją za przypadkowo zdefigurowaną po śmierci. Lecz przypuszczenie to odrzucają Cocchi i Vogt. Jeśli się bowiem wolno uciekać do przypuszczenia pośmiertnej defiguracyi, gdy mowa o czaszce mniej lub więcej przypominającej dzisiejszą czaszkę, to czemużby nie wolno było stawiać tegoż samego przypuszczenia, gdy idzie o czaszki, odstępujące od form dzisiejszych przez pewne znaki pozornej niższości?
Jakkolwiek byłoby zresztą z długogłowością czaszki z Olmo, różni się ona innemi, zdaniem Hamy'ego, właściwościami od typu czaszki z Neanderthal. Część jej czołowa nie tylko nie jest spłaszczona, i jak gdyby zanikająca, ale przeciwnie, jest względnie wyniosła. Czoło szerokie, łuki brwiowe ledwie zaznaczone. Sam Vogt nazywa ją „piękną czaską." Niesłusznie zatem odwołuje się do niej Mortillet dla poparcia swojej teoryi.
Nie moglibyśmy tego powiedzieć o szczęce z Naulette. Znaleziona w 1875 r. w jaskini tegoż imienia w pobliżu Dinant w Belgii, szczęka ta nie mniejszego nabrała rozgłosu i niemniej przyjazne znalazła przyjęcie w obozie transformistów, jak czaszka z Neanderthal. Leżała ona na głębokości czterech metrów pod pokładem dziesięciu warstw gliny i stalagmitu naprzemian, w okolicznościach bardzo poważnie przemawiających za jej odległą starożytnością, gdyż w otoczeniu jej znajdowały się wszystkie szczątki zwierzęce epoki czwartorzędowej, mammuta, renifera, nosorożca i t. d.
Szczęka owa była jedną ze szczęk najbardziej niekształtnych: był to ułamek szczęki bez zębów i bez owej okrągławej kościstej wydatności dolnej części twarzy, oddzielonej od wargi dolnej poprzecznem zagłębieniem. Pomimo to wszakże, w odłamie tym dopatrzono cechy małpie. Podbródka wcale nie było, tak jak u małp go niema, co musiało pociągnąć za sobą bardzo wyraźny prognatyzm, czyli pewne wydłużenie szczęk ku przodowi o wyglądzie zupełnie zwierzęcym. Z drugiej znów strony, jak można wnioskować z osady zębów w szczęce, kły jej były olbrzymie, a zęby trzonowe, zamiast się zmniejszać kolejno, począwszy od pierwszego aż do ostatniego, jak się to dzieje u człowieka, przeciwnie zwiększały swą objętość od przodu ku tyłowi, jak się to widzi u małpy.
Co więcej, zauważono, że okazowi z Naulette brak kościstej wydatności, umieszczonej na wewnętrznej stronie szczęki, w którą to wydatność wchodzą muskuły językowe, a stąd skwapliwie zawnioskowano, że rasa, do której należał człowiek z Naulette, nie posiadała mowy artykułowanej, albo przynajmniej posiadała ją w stopniu bardzo pierwotnym.
Atoli uważne badania omawianej szczęki wykazały, że mylili się pierwsi jej badacze. Poważny i o stronność niepodejrzany antropolog, Dr. Topinard, przyznał istnienie rzeczonej kościstej wydatności na szczęce. Jeśli jej zaś później nie widziano, to dla tego, że jak mówi Topinard, „z wielkiem poszanowaniem zachowano na niej ziemię, zasłaniającą blaszki kości szczękowej, rowki i małe wydrążenia." (Revue d'anthropologie. Lipiec, 1886).
Nie byłoby też dokładniej powiedzieć, że szczęce tej brak było podbródka. Jest on słabo wprawdzie zarysowany, ale jest rzeczywiście, podczas gdy małpy całkowicie są go pozbawione. Co się zaś tyczy zębów trzonowych, które grubieją w miarę posuwania się od przodu ku tyłowi, niczego to nie dowodzi, zważywszy, że nawet u samej małpy „stanowi to wyjątek." A zatem trzeba w tem widzieć cechę przypadkową, jakąś niedokładność w fizycznym rozwoju ciała, anomalię jakąś raczej, aniżeli cofnięcie w tymże rozwoju. „Tym sposobem, powiada Topinard, upada cała sztuczna budowa, od dwudziestu lat z takim mozołem wznoszona."
Dawno już przed temi ostatniemi, a bardzo płodnemi w następstwa poszukiwaniami uważał Pruner-Bey, że zabytek z Naulette nic nie przedstawiał takiego, coby kazało stawiać tę ludzką istotę, do której ten zabytek należał, poniżej Australczyków lub Buszmanów. Tem bardziej więc dziś nie należy w tym zabytku przeszłości upatrywać cech wygórowanej niższości, jakie niektórym podobało się mu przypisywać.
Inna znów szczęka, którą Mortillet wyprowadza z epoki czwartorzędowej, znaleziona została w grocie Fées w Arcy - sur - Cure (Yonne), pod dwiema czy trzema warstwami ziemi pewnej grubości. Starożytność jej zdają się w rzeczywistości zapewniać znalezione na tym samym poziomie kości mammuta, nosorożca, wielkiego niedźwiedzia i innych zwierząt ostatniej epoki geologicznej.
W okazie tym cechy niższości są bardziej sporne. Mortillet pierwszy przyznaje, że szczęka ta jest znacznie wyższego rzędu, aniżeli szczęka w Naulette. Kość mniej gruba i mniej pękata; podbródek więcej wydatny, zęby trzonowe równo rozwinięte, a kość wystająca dobrze zaznaczona. To też Mortillet, aby pozostać wiernym swej ewolucyonistowskiej doktrynie, nie chce uważać tej szczęki za równie starożytną, jak szczęka z Naulette. Ta ostatnia należała, jego zdaniem, do epoki szeleeńskiej, t. j. do początków epoki czwartorzędowej, szczęka zaś z Arcy sięgała ledwie końca tejże epoki czwartorzędowej, czyli epoki magdaleńskiej.
W tem wszystkiem zaś prawdą jest to, że jeśli o szczękach tych sądzić będziemy z warunków pokładów ziemi, starożytność obu tych szczęk będzie najdokładniej jednakowa. Obie miały obok siebie, jekeśmy rzekli, kości słoniów i nosorożców, — zwierząt, które zdaniem samego przywódcy szkoły przedhistorycznej, znamionują nie epokę szeleeńską lub magdaleńską, lecz rzekomą epokę pośrednią, którą on sam nazywał epoką musterieńską. Jeśli zaś Mortillet dodaje wieku jednej, a odmładza drugą, czyni to jedynie dla tego, że idzie tu o jego ulubioną teoryę, o małpie pochodzenie człowieka. Nie mógł on przypuścić, aby były współczesne dwa zabytki, tak bardzo do siebie niepodobne. Takie to są skutki przesądu i stronniczego ducha tych, co najgłośniej się chełpią z wiedzy czysto pozytywnej i doświadczalnej!
Jednym z równie rzadkich okazów, którego odległą starożytność podnosi Mortillet, jest skielet, znaleziony w 1872 r. przez Massènat'a w miejscowości, zwanej Laugerie-Basse (Dordogne) we Francyi. W starożytność tego skieletu wierzymy tern chętniej, że nie przedstawia on żadnego znaku niższości. Podnoszono wprawdzie jego siłę muskularną, ale pominąwszy to, że ten szczegół nie powinien dziwić nikogo w myśliwym epoki czwartorzędowej, łączy się on z oznakami conajmniej średniej inteligencyi. Głowa na nieszczęście strzaskana po części, „zdaje się zbliżać, jak mówi Mortillet, do głowy z grobowca w Cro - Magnon." Otóż czaszki z Cro-Magnon (Dordogne) w niczem nie ustępują zwykłym czaszkom dzisiejszym, a pojemnością swą nawet je przewyższają.
Tak tedy starożytność owych pięciu omawianych powyżej archeologicznych zabytków, jest, według słów Mortillet'a, najpewniejsza. Przeczyć temu twierdzeniu Mortillet'a nie mamy potrzeby, gdyż jakeśmy sami widzieli, napróżno w nich szukać małpich właściwości,, któreby, zgodnie ze zdaniem pewnej szkoły, świadczyły o zwierzęcem pochodzeniu rodu ludzkiego.
Prawda, że szkoła ta powołuje się na inne jeszcze dane. Lubi przytaczać między innemi, oprócz czaszki Neanderthal, jeszcze czaszki z Kanstadt (Wurtemberg), z jaskini Engis (Belgia), czaszkę z pod Brux w Czechach i z Eguisheim w Alzacyi; ale przytaczane te części dawnych skieletów ludzkich, nie mniej jak poprzednio przez nas omawiane, nie posiadają albo dostatecznej autentyczności, albo też tych charakterystycznych rysów, jakie im przypisują. Odkrycie czaszki Kanstadt sięga prawie dwustu lat czasu (1700 r.), i zdaniem Hoelder'a i Virchowa, pochodzenie jej nie daje dostatecznych rękojmi pewności. Niesłusznie zatem uważano ją za typ najdawniejszej rasy kopalnej.
Więcej może pewną jest czaszka z jaskini Engis, znaleziona w r. 1833 o trzy kilometry od Liège, nad brzegami Meuzy; atoli jakby na złość nie przedstawia ona, pomimo swej wązkości, żadnego znaku niższości pochodzenia. „Jest to, ogółem biorąc, powiada Huxley, piękny typ średni, który zarówno mógł być czaszką filozofa, jak służyć za przytułek dla nieokrzesanej myśli jakiego dzikiego człowieka."
Co się tyczy czaszek z Brux i z Eguisheim, wiek ich nie jest ściśle określony. Nie powiedziano, żeby w pobliżu pierwszej z tych czaszek znaleziono jaką kość z epoki prawdziwie czwartorzędowej, a gdyby drugą z tych czaszek znaleziono razem z takiemi kośćmi, to jeszcze pewne wskazówki upoważniałyby do zapytania, czy przypadkiem osobnik, do którego należała rzeczona czaszka, nie został zwykłym sposobem pogrzebany w ziemi. Zresztą ani jedna ani druga z tych czaszek nie posiada wyraźnych i pewnych rysów niższości swego pochodzenia.
Wspomniane w tym krótkim przeglądzie szczątki człowiecze szkoła ewelucyonistowska uznaje wogóle za kopalne, mniema bowiem, że one w swym całokształcie popierają jej doktrynę. Ale ileż to jest innych jeszcze zabytków tego samego rodzaju, o których szkoła ta starannie milczy, chociaż podług wszelkich wskazówek nie są one mniej dawne od przytoczonych powyżej! Skądże to tajemnicze milczenie, jeśli nie stąd, że zabytki te idą na przekór ich ulubionej teoryi? A przecież, aby mieć jakiekiekolwiek dokładne pojęcie o pierwotnym typie ludzkim, trzeba całość mieć przed oczyma, a nie jakieś dowolnie powybierane odłamki.
Jakkolwiek pożyteczne jest studyum niniejsze, nie możemy wszakże wychodzić w niem po za dozwolone nam ramy w niniejszym „Słowniku." Powiedzmy więc tylko, że kości ludzkie, które kolejno uważano za kopalne, to jest, za sięgające conajmniej epoki czwartorzędowej, są na tyle liczne, że Quatrefages mógł z nich ułożyć, trochę dowolnie — co prawda, aż sześć rozmaitych plemion ludzkich, a mianowicie, plemię Kanstadt, Cro-Magnon, Grenelle, Tuchère i dwa plemiona Furfooz (Belgia). Otóż z sześciu tych plemion jedno tylko, i to nie najliczniejsze, — pierwsze z wyż wymienionych, przedstawia cechy niższości pochodzenia. Jeśli zaś cechy te dostrzegać się dają u innych plemion, to są one otoczone tak wyraźnemi cechami szlachetności i inteligencyi, że całość ich można bez obawy porównać z dzisiejszym typem człowieka. Jedno z tych plemion, zwane Cro-Magnon, z powodu że głównie ta miejscowość (Dordogne) je reprezentuje, odznacza się szczególnie swemi fizycznemi właściwościami, jak również ilością należących doń skieletów. Postawę u tego plemienia widzimy wyniosłą, podbródek wystający, wydatność łuku brwiowego prawie żadna, czoło szerokie i proste, a pojemność czaszkowa w ogólności większa, aniżeli u średniej czaszki dzisiejszej. Pojemność ta u starca z Cro-Magnon wynosi 1580 centymetrów kubicznych, czyli więcej niż o 30 centymetrów wyższą od średniej czaszki dzisiejszych Paryżan. „Tak więc, powiada uczony Quatrefages, u tego dzikiego człowieka czwartorzędowej epoki, który kamienną bronią staczał walki z mammutami, znajdujemy wszystkie cechy kraniologiczne, uważane w ogóle jako znamiona wielkiego umysłowego rozwoju."
Jakoż, to właśnie plemię z Cro-Magnon, zdaje się, odegrało znaczniejszą rolę w epoce czwartorzędowej, przynajmniej w południowo-zachodniej części dzisiejszej Francyi, do tego bowiem plemienia należy większość kopalnych kości ludzkich, znalezionych w tym kraju, szczególnie nad brzegami Vezery.
Napróżno zatem powołują się archeologowie na dane paleontologii ludzkiej celem wykazania zwierzęcego pochodzenia rodu człowieczego. Dane te, gdy się je rozważa w ich całości i bez uprzedzenia, odsłaniają nam w człowieku pierwotnym istotę podobną do naszej, oddaną bez wątpienia zajęciom więcej grubym, niż nasze, i zaopatrzoną w mniej doskonałe niż nasze narzędzia, ale będącą człowiekiem w całem znaczeniu tego wyrazu, nie posiadającym w sobie nic, coby znamionowało małpie pochodzenie, jakie mu chcą na wszelkie sposoby przypisać.
Nawet jego przemysł, aczkolwiek bardzo pierwotny, nie przemawia wcale na korzyść sprawy transformistów. Przemysł ten u człowieka pierwotnego naszych zachodnich krajów zdradza pewną wprawę w ręku, możemy nawet powiedzieć — pewien smak artystyczny, odsłaniający w nim istotę wyższą nietylko już od najbardziej intelligentnego zwierzęcia, ale nawet od współczesnych nam dzikich ludzi. Rzeczywiście, na terytoryach starożytnej Galii znaleziono różne rzeźby na kości słoniowej i na kości zwykłej, pochodzące z epoki czwartorzędowej, które wykazują u swych twórców rzeczywiste i wielkie zdolności.
Co do właściwie zwanych narzędzi, to trudno zaprzeczyć, że początkowo były one więcej niekształtne i grube, i że powoli dopiero się udoskonaliły. Po kamieniu poprostu łupanym, nastąpił kamień szlifowany czyli gładzony, a po tym zaś poszły metale: naprzód bronz, potem żelazo. Ale wypada tu przypomnieć, że człowiekiem w ten sposób się udoskonalającym był człowiek zachodnich europejskich krajów, który sam jeden dotychczas stanowił przedmiot badań naszych antropologów; ten zaś nie jest, właściwie mówiąc, człowiekiem pierwotnym.
Fakt to stwierdzony zarówno przez tradycyę jak przez wszystkie gałęzie wiedzy ludzkiej, że jedyną kolebką rodzaju ludzkiego była Azya, i prawdopodobnie owo środkowe płaskowzgórze, leżące pomiędzy Ałtajem a Himalayą, gdzie się spotykają, jak mówi Quatrefages, wszystkie języki i wszystkie typy. Jeśli więc kto pragnie znaleść się wobec oryginalnego typu i wobec prawdziwie pierwotnego przemysłu ludzkiego, tam niech kopie i poszukuje, a nie w naszych krajach, których najdawniejsza ludność, jakkolwiekby daleko sięgała w zamierzchłą przeszłość, miała dosyć na to czasu, by w ciągu swych długich i uciążliwych wędrówek zatracić swą pierwotną kulturę i zmienić właściwe jej cechy.
Nie ma wątpliwości, że poszukiwania, mające za przedmiot europejskiego człowieka kopalnego są bardzo ciekawe, a ciekawe pod względem historyi lokalnej, do której dorzucają nieoczekiwaną stronnicę, atoli poszukiwania te nie wyjaśniają nawet początków ludzkości.
Pod tym względem żaden kraj nie przedstawia ciekawszego pola do badań geologicznych jak Azya. Na nieszczęście, obszerne te przestrzenie są prawie nietknięte przez archeologów. Co nam powiedzą przyszłe poszukiwania na tej ziemi, prawie nietkniętej jeszcze rydlem archeologa—nie wiemy, ale to wiemy, że dokonane już nieliczne poszukiwania są bardzo wymowne.
W sławnych wykopaliskach dokonanych w Hissarliku, na przypuszczalnem miejscu istnienia starożytnej Troi, zmarły niedawno Schliemann odkrył wiele następujących po sobie cywilizacyi. Otóż cywilizacye te zamiast postępować od dołu ku górze, jak tego wymaga teorya ewolucyonistów, wykazują prawie nieustanny powolny upadek. Kamień, bardzo rzadki w najniższym pokładzie, ukazuje się obficie na wyższym poziomie. Fakt zaś podobny odnośnie do pierwotnej historyi rodzaju ludzkiego posiada sam w sobie więcej znaczenia, aniżeli wszystkie nasze odkrycia z dziedziny archeologii przedhistorycznej.
Ci co rozumieją, w czem różni się natura człowieka od natury zwierzęcia, uważają zapewne, żeśmy się zadługo zatrzymali nad odpieraniem dowodów, przytaczanych przez zwolenników małpiego pochodzenia człowieka. I mają słuszność. Z chwilą, kiedy człowiek, uważany, jak to być powinno, w całości swych władz umysłowych i fizycznych, tworzyć zaczyna odrębne królestwo, staje się rzeczą najzupełniej zbyteczną dowodzić, jaka przepaść go dzieli od zwierzęcia, przepaść zarówno nieprzebyta jak ta, która dzieli zwierzę od rośliny, a roślinę od istoty nieorganicznej.
Nie trzeba więc obszernych dowodów na to, by zrozumieć, że bez przypuszczenia współdziałania Stwórcy nie można wytłómaczyć zjawienia się człowieka na ziemi.
¹⁾ Ch. Vogt. Materiaux pour l'histoire de l'homme. t. VI. p. 15.