CZŁOWIEK TRZECIORZĘDOWY.

Wierzyć w człowieka trzeciorzędowego znaczy w zwykłym języku geologów i prahistoryków wierzyć w istnienie rodzaju ludzkiego w tak zwanej trzeciorzędowej epoce geologicznej.

Wiadomo, że dzieje globu naszego od chwili ukazania się na nim życia, dzielę, się w ogólności na cztery epoki, co do trwania nierówne i coraz krótsze, zwane: epoką pierwszorzędową, drugorzędową, trzeciorzędową i czwartorzędową. Dwie pierwsze, które były bez porównania od dwóch następnych dłuższe, z pewnością poprzedziły ukazanie się człowieka na ziemi. Nikt nie myśli poważnie twierdzić, aby w formacyach ziemi tych epok znalazł choćby najmniejsze szczątki skieletu człowieczego, lub choćby najmniejsze ślady przemysłu ludzkiego. Ponieważ żaden z dzisiejszych gatunków zwierzęcych nie sięga owych odległych czasów, byłoby dziwne, żeby człowiek w nich żył i działał.

Inaczej się rzecz ma z epoką czwartorzędową, najpóźniejszą i ze wszystkich epok najkrótszą. Rzecz to pewna, że człowiek istnieje razem z niektóremi przynajmniej zwierzęcymi gatunkami, znamionującymi rzeczoną epokę w Europie zachodniej, jak naprzykład ze słoniem, zwanym mammutem, ze zwykłym jego towarzyszem nosorożcem o przedzielonych nozdrzach (Rhin. tichorrhinus), i z reniferem. Ale przypuszczać istnienie człowieka w epoce czwartorzędowej nie znaczy to bynajmniej, naszem zdaniem, przekraczać granice tradycyjnej chronologii. Czwartorzędowa epoka, taka jaką pojmują geologowie, przeciągała się aż do najbliższych nam czasów, może nawet aż do naszej ery chrześcijańskiej, gdyż znamionujące ją zwierzęta, jak renifer naprzykład, zdają się za czasów Cezara żyć w lesie Hercyńskim, nad brzegami Renu (patrz art. Dawność człowieka).

Ważniejsze następstwa pociągnęłoby za sobą istnienie człowieka w epoce trzeciorzędowej. Gdyby bowiem fakt ten był należycie udowodniony, byłby zdaniem wszystkich geologów jawnie przeciwny chronologii tradycyjnej. Prawda, że sprzeczność taka nie pociągnęłaby za sobą żadnych następstw dla wiary religijnej, bo Kościół nie nakazuje nam bynajmniej wierzyć w tak zwaną chronologię biblijną. Znakomici katolicy, nie chcąc powtarzać za Le Hir'em, że Kościół „waha się, nie będąc pewnym," i że ustalenie chronologii należy do wiedzy ludzkiej, sądzą, że chronologię biblijną można przedłużyć bez żadnych ograniczeń, gdyż inaczej byłyby przerwy w genealogiach biblijnych, na których się opiera chronologia świata.

Inni poszli jeszcze dalej; poruszyli mianowicie myśl, że człowiek, mający jakoby żyć w epoce trzeciorzędowej, nie należał wcale do pokolenia Adamowego. Jakoż w rzeczy samej, jeśli wiara w rzeczywiste istnienie jednej lub wielu ras ludzkich, nie pochodzących od Adama, stanowczo się sprzeciwia nauce katolickiej, to nie tak się rzecz ma odnośnie do opinii, według której inny jakiś rodzaj ludzi miał by poprzedzać dzisiejszy nasz rodzaj ludzki, i ten miał jakoby zostawić po sobie w łonie ziemi kości i wyroby swego przemysłu.

Dziwnie się przeto mylą uczeni niedowiarkowie, którzy z człowieka trzeciorzędowego kują broń przeciw chrystyanizmowi; zamachy ich nie dosięgną zasad religijnych. — Nie mniej wszakże pozostaje prawdą, że przenosząc początek człowieka na setki tysięcy lat w przeszłość, rzeczeni antropologowie sprzeciwiają się powszechnemu przekonaniu, przypisującemu człowiekowi datę niedawną,— przekonaniu, które geologia dotychczas najzupełniej stwierdzała. Wprowadzają oni nowe pomysły w rzeczy bardzo poważnej, a każdy z nas w imię samej nawet nauki ma prawo, jeśli już nie obowiązek, roztrząsać prawdziwość ich twierdzeń; nie wolno bowiem umysłowi poważnemu bez silnych pobudek zgadzać się na jakąś nową teoryę naukową, której ani czas ani doświadczenie uświęcić jeszcze nie zdołały.

Zobaczmy więc pokrótce, jakie dowody stoją po stronie opinii, odnoszącej aż do epoki trzeciorzędowej zjawienie się na ziemi człowieka, lub też mniemanego jego małpiego poprzednika, owego antropopitekusa (patrz ten artykuł), który zdaniem pewnej szkoły miał istnieć w rzędzie naszych praojców i łączyć rodzaj nasz z rodzajem małpim.

W ciągu jakich dwudziestu lat czasu przytoczono może jakie dwadzieścia odkryć, mających udowodnić istnienie człowieka w epoce trzeciorzędowej. Dużo mówiono o krzemieniu łupanym, o kościach nacinanych albo przedziurawionych, a nawet o całych skieletach ludzkich, odnoszących się do połowy lub do końca wspomnianej epoki, do tak zwanych miocenowych i pliocenowych periodów geologicznych.

Większość tych odkryć nie mogła się ostać wobec poważnego badania. Jak wyznaje sam Mortillet, który po śmierci księdza Bourgeois, (1878), stał się patronem i jedyną prawie podporą człowieka albo raczej antropopitekusa trzeciorzędowego, żaden z omawianych skieletów nie jest prawdziwy i autentyczny. Co się tyczy kości nacinanych lub przedziurawionych, to obrabiał je w ten sposób nie człowiek żaden ani mniemany jego poprzednik, lecz zęby wielkich ryb morskich, których szczątki znajdują się w tych samych pokładach ziemi1. Nie ma potrzeby przeto zatrzymywać się nad tego rodzaju dowodami.

Pozostaje wspomnieć o krzemieniu, obrabianym przez człowieka, albo przez jakąś „istotę rozumną," od której ma pochodzić. Zdaniem Mortillet'a, rzecz to daleko ważniejsza.

Krzemienia rzeczonego dostarczyły trzy miejscowości: gmina Thenay (Loir-et-Cher), Pui Courny, miejscowość położona w pobliżu Aurillac (Cantal), i Otta, w okolicach Lizbony.

Ponieważ kształty tych krzemieni różnią się między sobą, — co nie powinno dziwić nikogo, i co pochodzić może zarówno od przypadku, jak od natury samego krzemienia, który się zmienia względnie do okolicy — przeto przywódca szkoły przedhistorycznej pospieszył zawnioskować, że owa „istota rozumna," która tych krzemieni rzekomo używała, należała do trzech różnych gatunków antropopitekusa, którym nadał nazwy trzech ich wynalazców: Bourgeois'a, Rames'a i Ribeiro'a...

Zbadajmy po kolei te trzy odkrycia.

I. Krzemienie trzeciorzędowe portugalskie.

Krzemienie te odnalazł Ribeiro w Otta, nad brzegami Tagu na wyżynach Lizbony. Przedstawione w roku 1872 na kongresie archeologicznym w Brukselli i w 1878 na takimże kongresie w Paryżu, nie doznały żadnego powodzenia. W 1880 r. odbył się nowy kongres archeologiczny w samej Lizbonie, który umożliwił gruntowne zbadanie rzeczonych krzemieni2.

Odnośnie do nich trzy powstają pytania: czy formacye ziemi, z których te krzemienie pochodzą, są trzeciorzędowe? czy te krzemienie są prawdziwe i autentyczne? czy są one łupane umyślnie?

Na pierwsze pytanie odpowiedzieli członkowie kongresu Lizbońskiego twierdząco. Musimy tu jednak zaznaczyć, że pewien wielkiej naukowej powagi geolog hiszpański, Villanova, oświadczył wobec kongresu, iż jego zdaniem, omawiana formacya ziemi jest raczej czwartorzędowa, niż trzeciorzędowa, gdyż podobne do tej formacye w Hiszpanii należą do epoki czwartorzędowej.

I rzeczywiście, niema żadnego poważnego powodu odnoszenia tych krzemieni do epoki trzeciorzędowej. Początkowo sam Ribeiro powątpiewał o tern. Znaleziono wprawdzie w tej samej formacyi hippariona, gruboskórca, pokrewnego koniowi, lecz było to o wiele kilometrów od miejsca, z którego pochodzą krzemienie. Zresztą, któż może twierdzić, że hipparion nie przeżył epoki trzeciorzędowej w jakimś odosobnionym zakątku ziemi?

Przypuśćmy atoli na chwilę, że te formacye należą istotnie do epoki trzeciorzędowej, to czyż dla tego już mamy toż samo powiedzieć o krzemieniach? Kto zapewni, że one się nie dostały później do tej starożytniej formacyi.

Pod tym względem najpoważniejsi członkowie kongresu, o kompetencyi których ani na chwilę wątpić nie można, poczynili najformalniejsze zastrzeżenia. „Co do mnie, powiada Cotteau, były prezes Towarzystwa geologicznego francuskiego, nie wydaje mi się być rzeczą dowiedzioną, aby te krzemienie były współczesne formacyi trzeciorzędowej, i przy dzisiejszym stanie badań naukowych wydaje mi się rzeczą bardziej naturalną uważać je za czwartorzędowe"3.

Też same zastrzeżenia poczynił anglik, Evans, znany autor poważnego dzieła o archeologii przedhistorycznej. Rzecz to oczywista, powiada on, że było tam jakieś potężne obnażenie gruntu, które się nie mogło dokonać samymi czynnikami atmosferycznymi. „Trzeba przypuścić działanie napływów wody słodkiej i prądów morskich, a wtedy w zwierzchnich pokładach gruntu doskonale można będzie odnaleść ślady epok, w których dokonało się to obnażenie powierzchni gruntu." (Tamże).

Więcej spornem aniżeli autentyczność krzemieni i kwarcytów lizbońskich przedstawia się ich obrabianie; to też początkowo nikt w nie wierzyć nie chciał. Nawet na kongresie lizbońskim podzielone były zdania uczonych. Przeciw rzeczonemu orabianiu oświadczył się Evans, który w tej kwestyi używa powszechnie niezaprzeczonej powagi. Prawda, mówi on, że istnieją znaki uderzeń (konkoidy), czyli guzy, jakie wytwarza na powierzchni krzemienia uderzenie, które go rozłupuje, ale wszystko to może być naturalne, może pochodzić od przypadkowego uderzenia. Nawet liczniejsze konkoidy, na jednym krzemieniu widziane, nie dowodzą jeszcze umyślnych uderzeń. Aby udowodnić fakt tak doniosłego znaczenia, jak istnienie człowieka w epoce trzeciorzędowej, trzeba, wnioskuje ten uczony, „poważniejszych dowodów, aniżeli znaki uderzeń."

Bardziej jeszcze kategorycznym okazał się Virchow, prof, na Uniw. Berlińskim. „Trzeba się wyrzec, powiada on, guzów albo konkoidów uderzeń. Ma swe konkoidy każda substancya, która pęka, jak szkło np., obsydiana, krzemień i inne ciała mineralne... Oddawna wiadomo, że te substancye przedstawiają na swej powierzchni konkoidalne złamanie nawet wtedy, gdy żadnemu nie uległy gwałtownemu naciskowi; takiem jest naprzykład pęknięcie, pochodzące od działania promieni słonecznych, które dosyć raptownie rozszerzają zewnętrzne części ciała i sprowadzają tym sposobem oddzielenie się ich od niższych słojów tegoż ciała. Bywają pęknięcia zupełnie naturalne, które wszakże mają rodzaj takich samych guzów od uderzeń. A więc jakim sposobem orzec można, czy dana konkoida była uczyniona przez uderzenie gwałtowne, czy też przez ruch molekularny?"

Zdanie profesora Virchowa zostało przyjęte i guz perkusyjny, uważany niegdyś za niezaprzeczoną właściwość działania istoty rozumnej, dziś nawet uwagi na siebie nie zwraca. Otóż ten guz perkusyjny był ostatecznie jedyną rękojmią sztucznego pochodzenia krzemieni z porzecza Tagu. I w rzeczywistości, na krzemieniach tych nie widać,—jakeśmy to sami osobiście stwierdzili w Lizbonie— szczegółów łupania, które bardziej niż inne właściwości przemawiać mają za robotą ludzką. Cały więc punkt ciężkości spoczywa na owych guzach perkusyjnych, t. j. na cechach, które straciły swe naukowe znaczenie.

Widzimy więc, na czem się opiera wynaleziony przez Mortillet'a Antropopithecus Ribeiroii. Aby można było poważnie traktować nie już tę istotę fikcyjną, która zawsze pozostanie więcej niż wątpliwą, lecz samo odkrycie Ribeiro'a, trzebaby trzech warunków: 1-o aby krzemienie były łupane; 2-o aby były najniezawodniej współczesne pokładom, którym są przypisywane; 3-o aby te pokłady były trzeciorzędowe. Otóż, jakeśmy widzieli, każdy z tych trzech punktów budzi najpoważniejsze wątpliwości. W krzemieniach tych wszystko wątpliwe: wiek ich, pochodzenie, łupanie. A wobec tego czy rozumną będzie rzeczą na tak kruchej podstawie opierać istotę przypuszczalną, za której rzeczywistem istnieniem dotychczas nic nie przemawia?

II. Krzemienie z Cantal.

Antropopitekus czyli małpolud portugalski, został przynajmniej poddany próbie publicznej dyskusyi i liczył więcej niż jednego zwolennika. Ale pobratymiec jego z Cantal'u (Anthropopithecus Ramesii) nie miał nigdy, o ile wiemy, innej podpory nad przybranego swego ojca, Mortillet'a, i odkrywcę swego, aptekarza z Aurillac, Rames'a. Ciało naukowe prahistoryków nie zdążyło nań jeszcze zwrócić uwagi.

Sam nawet Mortillet mówi o nim bardzo ostrożnie, poświęcając mu ledwie pół stronicy w swem dziele Préhistorique (str. 56); to też nie małe ogarnia czytelnika zdziwienie, gdy nieco dalej (str. 105) rzeczony autor z wielką pewnością siebie powołuje się na swego antropopitekusa i na równi go stawia z pobratymcami jego z Thenay i z Portugalii. Zdaje się, iż nie zasługiwał on na tak zaszczytne uwzględnienie.

W kilku wyrazach zamknąć możemy wszystko, co o nim wiemy.

W 1878 r. spodobało się niejakiemu Rames'owi posłać na Wystawę Paryską kilka krzemieni, znalezionych, jak nas zapewnia, w gliniasto-piaskowych przypuszczalnie trzeciorzędowych pokładach ziemi, znajdujących się w pobliżu zamieszkiwanej przez się małej mieściny. Pomiędzy uczonymi znalazł się Mortillet, który na jednym z tych krzemieni i to jednym tylko, dostrzegł ślady rozmyślnego i celowego działania, a ponieważ zarzucano temu uczonemu, iż na poparcie swego antropopitekusa posiada jeden tylko fakt, a mianowicie odkrycie w Thenay, był on przeto nadmiernie uszczęśliwiony, że w obecnym wypadku znajduje fakt drugi. Ogłosił go też natychmiast w Revue d'anthropologie (Styczeń 1879), a w końcu umieścił go w swej książce Préhistorique, którą przeznaczał na podręcznik dla swojej szkoły.

A przecież, przytoczony przed chwilą wypadek opiera się na bardzo niedostatecznych dowodach. Nie ma się dostatecznych rękojmi ani co do autentyczności krzemienia, ani co do wieku pokładów, którym go przypisują, ani nawet co do jego obrobienia; nie wiadomo nawet, na jakiej głębokości go odnaleziono. Można słusznie zapytać, czy owe piaskowe pokłady, którym rzeczony krzemień przypisują, nie były przypadkiem namuliskami czwartorzędowemi, które zapożyczyły swoje pierwiastki — piasek, glinę i materyały kopalne od warstw poprzednio istniejących. Wreszcie, wolno także powątpiewać o obrobieniu krzemienia, tembardziej, że zdaniem wszystkich należy ono do najbardziej pierwotnych i grubych. Powołuje się Mortillet na t. zw. guz perkusyjny, ale, jakeśmy to powyżej widzieli, guz perkusyjny stracił wszelkie znaczenie z chwilą, gdy uznano, że mógł on być skutkiem przypadkowego uderzenia albo też naturalnego pęknięcia.

Możemy przeto, nie tracąc dalej czasu, przejść do odkrycia w Thenay, jedynego rzeczywiście, które — z powodu rozgłosu, jaki osiągnęło, i z powodu znaczenia, jakie mu nadawano, więcej aniżeli zasługiwało, — warto tu wziąć pod szczególną uwagę.

III. Krzemienie z Thenay (Loir-et-Cher).

Pewien geolog, którego imię pozostanie na zawsze w dziejach nauki przedhistorycznej, ksiądz Bourgeois, dyrektor kolegium w Pontlevoy (Loir-et-Cher), w błotnistych trzeciorzędowych wapieniach w Thenay, na kilka wiorst od swego mieszkania, odnalazł w 1863 r. jakieś krzemienie, które wydawały mu się obrobionymi ręką ludzką. Niektóre z nich miały po brzegach ślady jakoby od uderzenia rylcem, i oznaczały, zdaniem Bourgeois'a, działanie rozmyślne. Inne znów w większej ilości będące, były popękane, to jest popaczone, jak gdyby przeszły przez działanie ognia.

Przedstawione na kongresie zwolenników archeologii przedhistorycznej, zebranym w 1867 r. w Paryżu, krzemienie z Thenay były nieledwie lekceważone. Dwóch tylko czy trzech członków kongresu uznawało w nich ślady rozmyślnej i celowej roboty. Większego dopiero doczekały się uznania na kongresie, zebranym w pięć lat potem w Brukselli; tym razem większość uczonych, porwana wymową odkrywców krzemieni, oświadczyła się za sztucznem ich pochodzeniem, a zatem rozmyślnie uczynionem przez jakąś istotę.

Czyżby takie orzeczenie należało przypisać chęci podobania się księdzu Bourgeois'owi? Bardzo być może, gdyż niebawem po śmierci tego znakomitego księdza, zaszłej w r. 1878, ilość zwolenników człowieka trzeciorzędowego raptownie zmalała. Większość dawnych jego zwolenników zamilkła, a ci co dotąd wątpili, śmiało przeciw niemu występować zaczęli. Ostatni cios zadał mu kongres naukowy, zebrany w 1884 r. w Blois. Po długich rozprawach i po zwiedzeniu miejscowości w Thenay, sekcya antropologiczna tego kongresu, złożona z jakich czterdziestu najpoważniejszych i najmniej podejrzanych uczonych, z wyjątkiem jednego głosu, oświadczyła, iż nie ma dostatecznych dowodów na poparcie teoryi księdza Bourgeois'a.

Wyłóżmy pokrótce dowody przeciwne tej teoryi.

Ze względu na odkrycie w Thenay nasuwają się dwa pytania: czy zebrane tam krzemienie są rzeczywiście trzeciorzędowe? i czy to prawda, że te krzemienie noszą na sobie ślady rozmyślnego obrabiania.

Na pierwsze z tych pytań, dotyczące autentyczności rzeczonych krzemieni, trzeba odpowiedzieć twierdząco. Bezwątpienia, mógł ksiądz Bourgeois być w błąd wprowadzony, jak się to nam samym zdarzyło. Ludzie, użyci do rozkopywania ziemi a wynagradzani w miarę pomyślnych rezultatów swej pracy, mogli bądź to krzemienie późniejszej daty przedstawić uczonemu poszukiwaczowi za krzemienie trzeciorzędowe, bądź też mogli sami nadawać krzemieniom, w które obfitują pokłady iłowate, dowolne kształty i nacięcia. Ale tego rodzaju wypadki mogły się zdarzyć tylko wyjątkowo.

Z drugiej jednak strony, ktokolwiek widział miejscowość, o której mowa, nie może zaprzeczyć, aby tam nie było pokładu trzeciorzędowego. Warstwa, która dostarczyła krzemienia, jest dosyć obszerna. Z jednej strony pokrywa ją warstwa piasku, naniesionego przez wody rzeczne, z drugiej — osad wapienny z kośćmi halitherium i innymi przedmiotami kopalnymi, właściwymi okresowi zwanemu muszlowym. Jeśli te pokłady nie są trzeciorzędowe, to niemasz innych, któreby zasługiwały na tę nazwę, gdyż nie znamy pokładów bardziej pod tym względem znamiennych z podwójnego względu — paleontologicznego i stratygraficznego.

Dziś nawet stawiają, sobie — i nie bez przyczyny — pytanie, czyby nie należało ten ił gliniasty, który dotychczas odnoszono do pokładów miocenowych, czyli trzeciorzędowych środkowych, odnieść do rzędu pokładów eocenowych czyli trzeciorzędowych niższych. To pewna, że gdzieindziej tej natury warstwy ziemi są uważane za eocenowe, i że nawet w samym Thenay spoczywają one bezpośrednio na warstwie kredy, to znaczy na pokładach drugorzędowych. Stąd wynika, że gdyby autorem rozrzuconych w tym pokładzie krzemieni był rzeczywiście człowiek, to przeciw wszelkiemu prawdopodobieństwu trzebaby było odnieść jego istnienie do epoki trzeciorzędowej.

Atoli mniemane rozmyślne obrabianie tych krzemieni staje się rzeczą coraz bardziej wątpliwą. Dziwić się trzeba doprawdy, jak można było dopatrywać narzędzi w tych niezgrabnych kamieniach o kształtach nieokreślonych, a najczęściej owalnych, z których najlepsze nawet okazy, jak to dowodnie stwierdzono, nie mogłyby służyć za rylce lub noże. Przy pomocy zwykłej trzaski, zwykłego cienkiego krzemienia możnaby przynajmniej cośkolwiek w potrzebie ukroić, i pojmujemy dobrze, iż człowiek, pozbawiony narzędzi doskonalszych, takich krzemieni używał, by krajać naprzykład mięso zwierzęcia, które służyło mu za pożywienie; ale krzemienie z Thenay, chociaż z setek tysięcy wybrane, nawet tej nie mają zasługi. Zdaje się, iż nie można było zrobić nieszczęśliwszego wyboru dla poparcia tak nieprawdopodobnej w samej sobie teoryi o człowieku trzeciorzędowym.

Wiemy i to, również, że owalny nieco kształt krzemieni z Thenay ma w sobie coś nieprawidłowego: nie w ten to sposób pękają zazwyczaj krzemienie; ale stwierdzono, że ta nieprawidłowość należy do właściwości krzemienia tej miejscowości. Konserwatorowi muzeum w Saint-Germain-en-Laye, Alexandrowi Bertrandowi, przyszło na myśl poddać kawałki krzemienia, pochodzącego z Thenay, działaniu dosyć gwałtownej zmiany temperatury. Szczęśliwa ta próba wykazała pęknięcia na powierzchni krzemieni zupełnie podobne do tych, które nam podają za niezaprzeczone jakoby ślady pracy rąk ludzkich.

Próba ta tłómaczy nam prawdziwe pochodzenie krzemieni trzeciorzędowych: przyczyną ich była zmiana temperatury, a te zmiany temperatury łatwo pojąć bez uciekania się do interwencyi człowieka. Słońce, następujące raptownie po nocnym chłodzie, codzień przyczynia się do pękania krzemienia. Też same skutki sprowadza działanie chemiczne. Przypuśćmy, że tego rodzaju kombinacye odbywają się przy działaniu gorąca w łonie wapiennych lub kredowych pokładów, tak bogatych w środkowej Francyi w kawałki krzemienia; krzemień pod ich działaniem pękać musi, a jego odłamki, unoszone pierwszym lepszym napływem wód, ułożą się na innych miejscach w nową warstwę osadową. Rzecz bardzo prawdopodobna, iż tak samo działo się w Thenay. Tym sposobem najłatwiej dałoby się wytłómaczyć i rozrzucenie tych krzemieni, i warunki ich położenia, a nawet ślad działania ognia, który znajdowano jakoby na niektórych okazach.

To właśnie działanie ognia, objawiające się przez pewne wzdęcie i popękanie powierzchni, było przedmiotem długich i uczonych rozpraw na kongresie naukowym w Blois. Wynikiem tych rozpraw było orzeczenie, że tego rodzaju objawy mogą być naturalne, i że napewno są takie na krzemieniach z Thenay. A gdyby nawet ślady owe koniecznie musiały pochodzić od ognia rzeczywistego, to i tak ogień taki mógł być zapalony przypadkowo bądź od pioruna, bądź wskutek oksydowania się lub jakiejkolwiek fermentacyi. Zjawiska samodzielnego palenia się nie są rzadkie w naturze, a niezaprzeczenie musiały się one wytwarzać w czasach geologicznych. Ale pękanie krzemieni, zarówno jak ich łupanie się, może pochodzić ze zwykłej zmiany temperatury, która sama mogła sprowadzić ten skutek, jak powiadają Fuks i Cotteau, a także ze słonecznego skwaru, albo z działania chemicznego, albo z działania źródeł gorących, jakie widziano nieopodal stamtąd bijące w głębi jeziora w okolicach Chateaudun.

Nawet samo położenie popękanych krzemieni każę je przypisać naturalnej jakiejś i ogólnej przyczynie. Znajdują się one we wszystkich warstwach i na całej rozciągłości pokładu, obejmującego wiele kilometrów obszaru, a zatem zarówno wpośród pierwotnego jeziora jak na jego wybrzeżach. Gdyby to człowiek był sprawcą tych krzemieni, zdaje się, iż naówczas powinnyby się one znajdować tylko w pobliżu samych wybrzeży. Najbardziej ze wszystkich przekonywające wyjaśnienie jest takie, że większość tych krzemieni popękała albo w łonie warstw kredowych, gdzie pierwotnie leżały, albo przynajmniej w chwili, gdy pochwycił je prąd wody, unoszącej ich do jeziora razem z pokrywającą je kredą.

Jeśli potrzeba jeszcze innych dowodów na poparcie naturalnego pochodzenia popękanych krzemieni, to przypominamy, że Adryan Arcelin, i my razem z nim, zebraliśmy wielką ich ilość w eocenowych pokładach w Maconnais. Rzecz bardzo ciekawa, — niektóre z tych znalezionych krzemieni posiadają kształty symetryczne i pewne pozory nacięć zewnętrznych, nie mniej znacznych od tych, które odnaleziono w Thenay. A jednak dotąd nie przyszło nikomu na myśl przypisywać je człowiekowi albo jakiejś małpie człekokształtnej. Czyż to nie dowód, że nazbyt pośpiesznie przypuszczono fakt rozmyślnego i celowego obrabiania krzemieni?

Z tego więc, co się wyżej powiedziało, i z wielu innych danych, w które zadługo byłoby wchodzić, wynika, że przeżyła się już teorya o człowieku albo małpoludzie trzeciorzędowym z Thenay. Już na kongresie w Blois wymownie zauważył Cotteau, że nie na takich to danych można opierać hypotezę tak bardzo doniosłą, tak nową, a pod względem geologicznym tak nieprawdopodobną, jak ta, która odnosi początek rodzaju ludzkiego czyli jego rozumnego praojca do początków epoki trzeciorzędowej. A przecież dane te są jeszcze najpoważniejsze ze wszystkich tych, jakieby można przytoczyć na poparcie tej hazardownej teoryi. Krzemienie z Thenay są najbardziej godne uwagi z pomiędzy tych, jakie zebrano w pokładach trzeciorzędowych. Cóż więc myśleć o systemie naukowym, który na swe poparcie ma podobne tylko dowody?


Footnotes

  1. Mortillet. Le préhistorique. p. 34—74.

  2. Bardzo ciekawe sprawozdanie o tym kongresie podał prof. Adolf Pawiński p. t. „Portugalia" w Tygod. Illustr. r. 1880, Nr. 252 nst.

  3. Materiaux pour l'histoire de l'homme, 1880, p. 521.