DARWINIZM.

Darwinizm jest pewną odmianą transformizmu (ob. ten artykuł). Transformizm utrzymuje, że wszystkie istoty sposobem naturalnym pochodzą jedne od drugich; darwinizm zaś pragnie nam wskazać przyczyny tego naturalnego synostwa.

System ten zawdzięcza swą nazwę uczonemu angielskiemu naturaliście, Karolowi-Robertowi Darwinowi, urodzonemu w 1809 r. a zmarłemu zaledwie przed kilku laty. Można powiedzieć, że poświęcił on całe swe życie udowodnieniu teoryi transformizmu. Książkę, którą ogłosił w 1859 r. p. n. O pochodzeniu gatunków, a przełożoną na wszystkie europejskie języki, można uważać za kodeks naukowy nowej szkoły.

Później pierwsze to dzieło uzupełniły inne publikacye naukowe, z których najgłośniejsza traktuje o Pochodzeniu człowieka. Darwin rozciąga w niej do rodzaju ludzkiego prawa ewolucyi, jakie był początkowo roztropnie zastrzegł tylko dla roślin i zwierząt.

Cała teorya Darwina opiera się na domysłach i przypuszczeniach. Nadzwyczajne jej powodzenie tłómaczy się dwiema przyczynami: 1-o osobistą powagą autora, który obok wielkiej wyobraźni posiadał bezstronność uczonego, szczerość — niekiedy naiwną — uczciwego człowieka i olbrzymią moc spostrzeżeń, zdolnych olśnić czytelnika, 2-o przysługą, jaką teorya ta oddawała racyonalistom, którym otwierała nadzieję wytłómaczenia bez interwencyi Boga kolejne ukazywanie się tworów na świecie, jeśli już nie początek samego nawet życia i samego świata materyalnego.

Już samym tym ostatnim względem dostatecznie się tłómaczy ów zapał, z jakim w pewnych kołach przyjęto naukę, która wcale nie posiada owej pozytywnej i doświadczalnej cechy, jakiej się dziś wymaga od nauki.

Darwin nie oświadcza się ani za samorodztwem ani za kreacyą. Zagadnienie o pierwszym początku życia nie wchodzi w zakres jego badań. Pragnie on tylko wyjaśnić, jakim sposobem, samem tylko działaniem praw natury otaczające nas twory pochodzą od jednego lub co najwięcej od kilku tworów pierwiastkowych, — tworów najniższych, które nie były ani zwierzętami ani roślinami, lecz poprostu tworami obdarzonemi życiem. W tym celu wymyślił Darwin dwa wielkie prawa: t. zw. dobór naturalny (selekcyę) i współzawodnictwo życiowe czyli walkę o byt (Struggle for life).

Uczony ten naturalista najzupełniej dowolnie przypuszcza, że w organizmach tworów pierwotnych wyrobiły się pewne zmiany, z których to zmian—skutkiem nie wiem jakiego doboru natury—te tylko zostały przekazane następcom, które im miały być pożyteczne; taki to miał być ów dobór naturalny. Rozwojowi temu sprzyjało i przyspieszało go współzawodnictwo życiowe, które dawało zwycięstwo osobnikom najbardziej od natury obdarowanym. W tej nierównej walce słabi niechybnie ulegali silniejszym, a silni odnosili zwycięstwo na korzyść gatunku, który się bezustannie udoskonalał, dopóki się nie przemienił w nowy jaki gatunek.

Byłoby wiele do powiedzenia o tem współzawodnictwie życiowem; albowiem, jeśli to prawda, że w walce o byt silniejsi zazwyczaj odnoszą zwycięstwo, to zasada ta bynajmniej nie jest bez wyjątku. Inaczej bowiem, gatunki słabe, to jest te, którym natura prawie zupełnie odmówiła środków obrony, musiałyby były całkowicie ustąpić miejsca innym silniejszym; a przecież, te słabe gatunki są właśnie najsilniejsze i najszybciej się rozmnażają.

Możnaby co prawda, powiedzieć, że człowiek w tym ich rozwoju odgrywa pewną rolę; ależ w epokach geologicznych nie było człowieka, któryby ten rozwój popierał; a jednak, okazuje nam paleontologia, że już wówczas gatunki słabe i nieszkodliwe po większej części dłużej się utrzymywały, aniżeli gatunki, obdarzone najpotężniejszymi środkami obrony. Takie naprzykład skromne zwierzątka torebkowate, rodzaj dydelfów amerykańskich, przez wszystkie wieki trzecio-i czwartorzędowej epoki przedostały się aż do naszych czasów, podczas gdy olbrzymie zwierzęta, najlepiej zaopatrzone w broń zaczepną i odporną, -takie naprzykład Dinoteryony, Megoteryony, Mastodonty (rodzaj słoniów olbrzymich) miały tylko, jak się zdaje, istnienie przejściowe.

A zatem daleko do tego, aby prawo życiowego współzawodnictwa, które istocie tak słabej jak człowiek dozwoliło panować nad przyrodą, posiadało całkowitą skuteczność, jaką mu przypisuje Darwin. Wszelako, progressywne działanie doboru naturalnego jest jeszcze bardziej wątpliwe. Darwin pobłądził w tem, że utożsamiał dobór naturalny z doborem sztucznym. Nikt nie przeczy, aby ten ostatni nie wytwarzał nowych odmian i nowych ras; hodowcy zwierząt wykazują nowe typy, które im się udało osiągnąć pomiędzy zwierzętami domowemi. Jeden tylko gatunek gołębia wykazuje nie mniej, niż sto pięćdziesiąt odmian, bardzo między sobą różnych, ale też—wszystkich sztucznego pochodzenia. By taki cel osiągnąć, potrzeba było bezpośredniego i ciągłego działania człowieka.

Sztuczny więc dobór żadną miarą nie świadczy o tożsamości skutków doboru naturalnego. Owszem jest on raczej zaprzeczeniem tego ostatniego doboru, gdyż z góry przypuszcza pewien plan, pewną wolę, a ci, co wolę narzucają naturze, widzą w niej tylko ślepą jakąś siłę.

Ci tylko mogą mówić o doborze naturalnym, którzy wierzą w wyższą intelligencyę, rozkazującą naturze i przewodniczącą rozwojowi życia na ziemi. Darwinizm sam sobie przeczy, gdy używa wyrażenia o doborze naturalnym, gdyż, z jednej strony, personnifikuje naturę, przypisując jej zadanie istoty rozumnej, a z drugiej strony utrzymuje, że wszystko tu na ziemi zależy od przypadku i od sił fizycznych.

Sam Darwin przyznaje, że dla otrzymania nowych ras, potrzeba w hodowcach wielkiego rozumu, drobiazgowych starań, ciągłej baczności i niezmordowanego czuwania. „Na tysiąc ludzi ledwie jeden człowiek posiada pewność spojrzenia i sądu, by się stać zdolnym hodowcą. Ten tylko może przeprowadzić wielkie ulepszenia, kto, będąc z natury obdarzonym temi wrodzonemi zdolnościami, długo bada swą sztukę i z niezmordowaną wytrwałością poświęca jej całe swe życie. Lecz jeśli mu brak tych warunków, najniezawodniej chybi swego celu." Tak mówi Darwin (O pochodz. gatunków).

Jeśli więc tak jest, jeśli wola najbardziej energiczna i najrozumniejsza zaledwie otrzymać może jakiś typ nieco nowy, to jakże tu pojąć, aby natura, pozbawiona wszelkiego rozumnego kierownictwa, z kilku pierwotnych typów mogła wyprowadzić niezliczoną ilość tworów, zaludniających ziemię?

Rzecz to stanowczo niemożliwa, aby podobny objaw mógł się wytworzyć bez interwencyi najwyższego rozumu. Dobór naturalny, powiada pewien wolnomyślny filozof, poddany prawom czysto mechanicznym, i wyłącznie tylko przypadkami kierowany, będzie zawsze tylko przypadkiem i bezmyślnym trafem. (Paul Janet. Le materialisme contemporain).

Zresztą możnaby ostatecznie przyjąć dobór naturalny i assymilować go zupełnie z doborem sztucznym, a przecież nie dochodzić jeszcze tern samem do transformizmu. Działanie bowiem człowieka, jakkolwiek byłoby rozumne i stałe, nigdy nie zdoła wytworzyć u zwierząt albo u roślin takich odmian, któreby przechodziły granice gatunku. Chociaż otrzymuje ono odmiany lub rasy, nigdy przecież nie otrzymało nowego gatunku. Nic pod tym względem nie zdołały osiągnąć ani krzyżowanie, ani zmiany otoczenia i porządku. Zawsze i wszędzie nowe osobniki okazywały się płodne między sobą w sposób nieokreślony, co właśnie, ogółem biorąc, najlepszym jest dowodem, że mamy przed sobą tylko odmiany w jednym i tym samym gatunku.

Wynika stąd, że chociaż gatunek jest zmienny, nie jest jednak przemienny. Chociaż znamienne jego cechy mogą się do pewnego stopnia zmieniać, zmiana ta jednak nigdy tak daleko nie sięga, by wytworzyła to, coby należało nazwać nowym gatunkiem.

A zatem dobór sztuczny, na który dla poparcia swego założenia niezręcznie powołuje się Darwin, sam przez się dowodzi względnej stałości cech gatunkowych.

Pomijamy tu argumenta, które Darwin czerpie z paleontologii i z embryologii. Są to bowiem argumenta wspólne wszystkim w ogóle teoryom transformizmu, a zatem powiemy o nich słów parę w odnośnym artykule.

Tu zaś ograniczamy się tylko na przypuszczalnych i domyślnych cechach darwinizmu. Uczony francuski Quatrefages, pomimo uwielbienia, jakie żywił dla angielskiego naturalisty, doskonale uplaściznił ten brak w systemie darwinizmu: „U Darwina, tak samo jak u jego poprzedników, hypoteza wywołuje hypotezę. A czy można przynajmniej przy pomocy tych dodatkowych teoryi, tych porównań, tych przenośni zrozumieć wszystkie wypadki? Bynajmniej. On sam to wielokrotnie po swych pismach z niezwykłą dobrodusznością wyznaje. Dodaje wprawdzie słowa: „Mam jednak to przekonanie, że zarzuty podobne są małej wagi, i że te trudności nie są bynajmniej nierozerwalne." Atoli przekonanie takie jestże samo przez się dowodem lub argumentem? ... Odwołuję się w tej sprawie do tych samych sędziów, na których się powołuje Geoffroy, Lamarck, Darwin. Zwracam się do umysłów, wolnych od wszelkich przesądów, do głów otwartych i bezstronnych i pytam, czy wolno w zakresie nauki uważać przekonania osobiste czyli możliwość za dowód, a rzecz nieznaną traktować jako argument? Zaiste, wszędzie indziej po za temi ciemnemi zagadnieniami i po za hypotezami przez nie wywołanemi pytanie takie byłoby najzupełniej zbytecznem.

„Czegoby przedewszystkiem żądać można, to faktów, spostrzeżeń, skutków doświadczenia." (Charles Darwin et ses precurseurs français. 167).

Co się tyczy faktów i spostrzeżeń, to mamy ich dosyć w grubej książce Darwina; ale te spostrzeżenia nie mają żadnego związku z teoryą, którą autor stworzyć zamierza.

Olśniewają one na pierwsze wejrzenie, ale nie wiele potrzeba, by ze stanowiska naukowego stwierdzić całą bezużyteczność tego uczonego popisu Darwina.

Tak dowolnie sklecona teorya powinnaby przynajmniej mieć tę dobrą stronę, żeby wyjaśniała zjawiska porządku biologicznego; otóż darwinizm i tem nawet nie może się poszczycić. Quatrefages naprzykład wykazuje niemoc tego systemu w wytłómaczeniu faktu, w historyi naturalnej bardzo uwagi godnego, to jest istnienia okazów bezpłciowych u pszczół i mrówek. Jakże to zrozumieć, aby istoty płodne mogły rodzić istoty bezpłodne, i to prawidłowo, normalnie? „Jest w tem pewne zboczenie od jednego z najpowszechniejszych prawideł świata organicznego. Prócz tego, ze stanowiska Darwina i Lamarck'a fakt tego rodzaju stoi w rażącej sprzeczności z najbardziej zasadniczem prawem dziedziczności." (Quatrefages. Dzieło przytoczone wyż. str. 164).

I rzeczywiście, właściwością dziedziczności jest przekazywanie dzieciom cech i zdolności rodziców. Lepiej od innych wiedzą o tem transformiści, którzy z tej właściwości tworzą sobie punkt wyjścia dla swej zasady o przemianie gatunków. Otóż właśnie różnice, bezustannie a zawsze w tym samym kierunku nagromadzane przez rodziców w zdolnościach i cechach swych płodów, mają z czasem wytwarzać nowe gatunki.

By wyjść z kłopotliwego położenia, odwołuje się Darwin do użyteczności okazów bezpłciowych. Pierwszego razu okazy te wytworzyły się przypadkowo; lecz matki oceniły ich wartość i przekazały je nadal swym potomkom.

I czyż-to takie powinno być naukowe wyjaśnienie tak ważnej kwestyi? Przypuśćmy nawet, że mrówki posiadają dostateczną intelligencyę, by zrozumieć użyteczność zjawiska, którego same były przedmiotem, to i w tym razie, któż w to uwierzy, żeby wystarczało im tylko chcieć, by sobie zapewnić ponowienie się tegoż samego zjawiska?

Inny zarzut, — jeden z ważniejszych, jakie stawiać można darwinizmowi, jest następujący. Przypuszczalne te przemiany gatunków, według angielskiego naturalisty, tak powolnie się dokonywały, że by się urzeczywistnić, potrzebowały tysiąca, dziesięciu tysięcy aż do milijona generacyi. Cyfry podobne zaś, pomnożone na tysiące gatunków od początku świata w tym samym genealogicznym porządku po sobie następujących, wymagają milionów, jeśli nie miliardów stuleci. Atoli, słuszną czyni uwagę pewien uczony francuski, również transformista jak Darwin,—tylko na swój sposób, „zanim tak szczodrze zgodzą się darwiniści na tę wszelką wyobraźnię przechodzące okresy stuleci, powinniby naprzód zapytać, czy ziemia i słońce, dwa nieodzowne do rozwoju życia na naszym planecie czynniki, byłyby zdolne przetrwać tak długi okres czasu. Jakoż, fizycy i astronomowie, ludzie w tej kwestyi najbardziej kompetentni, żadne go w tym razie nie robią darwinistom ustępstwa." (Revue scientifiques. 6 marca 1875).

Jeden z tych fizyków, William Thomson, rozmaitymi dowodami wykazał niemożliwość okresów czasu, wymaganych przez Darwina i jego szkołę. Znane dziś prawa fizyczne dozwalają twierdzić naprzykład, że co najwyżej sto milionów lat temu powierzchnia ziemi była jeszcze płynna. Tęż samą mniej-więcej ilość czasu obrachował sławny astronom francuski, Poisson.

Dalej jeszcze dozwala nam sięgnąć badanie słońca. Znana jest ilość cieplika, jaką ta gwiazda rocznie wyrzuca z siebie w przestworza. Wiadomo nadto, jakie jest źródło tego gorąca, a tem samem, jaką jest jego ogólna ilość. Z tych zaś danych wywnioskować można całkowite trwanie życia słońca, uważanego jako ognisko ciepłoty. Otóż, „i tu również, powiada inny uczony angielski, Tait, dowiedzioną jest rzeczą, że sto milionów lat znacznie już przewyższa możliwą długość tego okresu życia słońca." Cyfry, jakie fizycy przyznają całkowitemu promieniowaniu słońca, chwieją się pomiędzy dwunastoma a dwudziestoma milionami lat.

Prawda, że to promieniowanie słoneczne nie zawsze mogło być tak silne, jak za dni naszych, ale też, na szczęście, daleko mu jeszcze do całkowitego wyczerpania.

A zatem nie wolno przekraczać cyfr powyżej wspomnianych. „Wszystkie te wywody, powiada rzeczony professor Tait, zwiększają wzajemnie swą doniosłość; ale jeden z nich by wystarczył do obalenia wygórowanych żądań Lyellów i Darwinów, to też jako ogólny wniosek, możemy powiedzieć, że filozofia naturalna wykazała, iż maximum trwania w przeszłości życia zwierzęcego na kuli ziemskiej można obliczać na kilka dziesiątków, może na jakie pięćdziesiąt milionów lat najwyżej, i że przyszły postęp nauki nie podniesie tej liczby, lecz przeciwnie zmierzać będzie do coraz większego jej ograniczenia." (Revue scientifique. Tamże).

Zbyteczną byłoby rzeczą zatrzymywać się dłużej nad doktryną, która widocznie z dniem każdym traci grunt pod sobą, i która może już za lat kilka będzie miała tylko znaczenie historyczne. O ile transformizm umiarkowany, upatrujący w ewolucyi zwierzęcej i roślinnej sposób stworzenia, z dniem każdym zyskuje na sile, pomimo starczało im tylko chcieć, by sobie zapewnić ponowienie się tegoż samego zjawiska?

Inny zarzut, — jeden z ważniejszych, jakie stawiać można darwinizmowi, jest następujący. Przypuszczalne te przemiany gatunków, według angielskiego naturalisty, tak powolnie się dokonywały, że by się urzeczywistnić, potrzebowały tysiąca, dziesięciu tysięcy aż do milijona generacyi. Cyfry podobne zaś, pomnożone na tysiące gatunków od początku świata w tym samym genealogicznym porządku po sobie następujących, wymagają milionów, jeśli nie miliardów stuleci. Atoli, słuszną czyni uwagę pewien uczony francuski, również transformista jak Darwin,—tylko na swój sposób, „zanim tak szczodrze zgodzą się darwiniści na tę wszelką wyobraźnię przechodzące okresy stuleci, powinniby naprzód zapytać, czy ziemia i słońce, dwa nieodzowne do rozwoju życia na naszym planecie czynniki, byłyby zdolne przetrwać tak długi okres czasu. Jakoż, fizycy i astronomowie, ludzie w tej kwestyi najbardziej kompetentni, żadne go w tym razie nie robią darwinistom ustępstwa." (Revue scientifiques. 6 marca 1875).

Jeden z tych fizyków, William Thomson, rozmaitymi dowodami wykazał niemożliwość okresów czasu, wymaganych przez Darwina i jego szkołę. Znane dziś prawa fizyczne dozwalają twierdzić naprzykład, że co najwyżej sto milionów lat temu powierzchnia ziemi była jeszcze płynna. Tęż samą mniej-więcej ilość czasu obrachował sławny astronom francuski, Poisson.

Dalej jeszcze dozwala nam sięgnąć badanie słońca. Znana jest ilość cieplika, jaką ta gwiazda rocznie wyrzuca z siebie w przestworza. Wiadomo nadto, jakie jest źródło tego gorąca, a tem samem, jaką jest jego ogólna ilość. Z tych zaś danych wywnioskować można całkowite trwanie życia słońca, uważanego jako ognisko ciepłoty. Otóż, „i tu również, powiada inny uczony angielski, Tait, dowiedzioną jest rzeczą, że sto milionów lat znacznie już przewyższa możliwą długość tego okresu życia słońca." Cyfry, jakie fizycy przyznają całkowitemu promieniowaniu słońca, chwieją się pomiędzy dwunastoma a dwudziestoma milionami lat.

Prawda, że to promieniowanie słoneczne nie zawsze mogło być tak silne, jak za dni naszych, ale też, na szczęście, daleko mu jeszcze do całkowitego wyczerpania.

A zatem nie wolno przekraczać cyfr powyżej wspomnianych. „Wszystkie te wywody, powiada rzeczony professor Tait, zwiększają wzajemnie swą doniosłość; ale jeden z nich by wystarczył do obalenia wygórowanych żądań Lyellów i Darwinów, to też jako ogólny wniosek, możemy powiedzieć, że filozofia naturalna wykazała, iż maximum trwania w przeszłości życia zwierzęcego na kuli ziemskiej można obliczać na kilka dziesiątków, może na jakie pięćdziesiąt milionów lat najwyżej, i że przyszły postęp nauki nie podniesie tej liczby, lecz przeciwnie zmierzać będzie do coraz większego jej ograniczenia." (Revue scientifique. Tamże).

Zbyteczną byłoby rzeczą zatrzymywać się dłużej nad doktryną, która widocznie z dniem każdym traci grunt pod sobą, i która może już za lat kilka będzie miała tylko znaczenie historyczne. O ile transformizm umiarkowany, upatrujący w ewolucyi zwierzęcej i roślinnej sposób stworzenia, z dniem każdym zyskuje na sile, pomimo iż i on jest tylko przypuszczalny i dowolny, o tyle — w formie, nadanej mu przez Darwina, staje się coraz bardziej opuszczanym nawet przez tych, którzy go początkowo z najżywszą przyjęli sympatyą. Huxley naprzykład, który go przyjął, i który w znacznej części przyczynił się do jego rozpowszechnienia, nie mniej jednak oświadcza, że się tylko prowizorycznie i tymczasowo nań zgadza. „Przyjmuję, powiada on, teoryę Darwina pod tym warunkiem, jeśli mi dostarczą dowodów na to, że gatunki fizyologiczne mogą się wytwarzać przez krzyżowanie doborowe." (La place de l'homme dans la nature, tłóm. franc. str. 245).

Sam nawet Karol Vogt wbrew znanym swym sympatyom dla teoryi, która w jego oczach ma tę zasługę, że „pożegnała" Stwórcę, staje niekiedy w ostrej sprzeczności z nauką Darwina. Nie znaczy to jednak, aby miał kiedy żywić najmniejszą choćby wątpliwość co do naturalnego pochodzenia stworzeń. Jako ateusz i uparty materyalista, Vogt nie obyłby się bez transformistycznej hypotezy; przywiązuje się też do niej pomimo faktów przeciwnych. A jednak, jako umysł bardzo niezależny, odrzuca „awanturnicze wnioski i nielogiczne dedukcye, jakie nam zanadto często chciano narzucić jako niezbite dogmata;" gdyż, jak się wyraża, „nauka również ma swe dogmata, które się często przyjmuje mimo niechęci do ich zgłębiania." (Revue scientifique. 16 paźdz. 1886).

Jednym z dogmatów darwinistowskich, jakie odrzuca genewski profesor, jest różnorodność cech, jaka ma wynikać z doboru naturalnego. Vogt sądzi przeciwnie, że rozmaici zwierzęcy rodzice mogą dawać początek całym szeregom istot, z których niejedne są do siebie podobne, i to tak dalece, że, jego zdaniem umieszczamy niekiedy w tej samej klasie, w tym samym porządku, a może nawet w tym samym rodzaju takie gatunki, których praojcowie należeli do różnych pierwotnych źródeł pochodzenia.

Głośniej jeszcze zaprotestował przeciw teoryom Darwina i przeciw zapałowi jego zwolenników inny antropolog, stały współzawodnik Vogt'a w bezbożności, berliński profesor, Virchow. „Jednym z najpiękniejszych tytułów chwały niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego, powiada on na kongresie we Frankfurcie, będzie w przyszłości to, że nie straciło ono z oczu światła rozumu wtedy, gdy fale darwinizmu dochodziły do punktu kulminacyjnego... Rzadko zdarzały się czasy, w ktorychby zagadnienia tak nadzwyczajnej doniosłości traktowano w sposób tak powierzchowny, a nawet tak dziwnie bezmyślny." (Controverse. Luty 1883).

Wielki czyni zarzut berliński profesor Darwinowi, a zwłaszcza głównemu jego zwolennikowi, Haeckelowi z Jeny, że lekceważy fakta pozytywne na korzyść swego systemu. Z tegoż samego powodu najgłośniejsi uczeni francuscy, nie wyłączając Littré'go, którego niesłusznie poczytywano za apostoła transformizmu, uważali zawsze doktrynę Darwina tylko za system na domysłach oparty, potępiany raczej aniżeli popierany przez doświadczenie i obserwacye.

W artykule Człowiek mówimy o zastosowaniu darwinizmu do rodzaju ludzkiego. Tu zaś wystarczało przedstawić tę naukę w jej całości, jak to czynił był sam Darwin w swem zasadniczem dziele o pochodzeniu gatunków. Wielka stała się szkoda dla pamięci znakomitego naturalisty, że nie poprzestał na tem dziele. A mógł łatwo to uczynić; podczas bowiem gdy wszystkie zwierzęta łączą się między sobą pewnymi wewnętrznymi węzłami, pomiędzy człowiekiem a resztą stworzenia, nawet ze stanowiska czysto fizycznego, istnieje olbrzymia różnica. Można przeto doskonale pojąć i uwzględnić, że prawa rządzące zwierzętami nie mają zastosowania w odniesieniu do człowieka. Tak też rozumiał anglik Wallace, któremu nie było dano poprzedzić Darwina w ogłoszeniu swego własnego systemu. Darwin zaś, zanadto podnosząc doniosłość swej zasady, mógł się podobać przedstawicielom nauki bezbożnej, ale tem samem obdarł swój system z tego, co mogło mu dać prawo do szacunku ze strony prawdziwych uczonych.

I nie to jedno pożałowania godne ustępstwo zrobił Darwin na rzecz radykałów swego stronnictwa. W pierwszem wydaniu swej książki mówił on o Stwórcy i przyjmował pierwiastek nadprzyrodzony. W ostatnich zaś wydaniach wyrzucił te kompromitujące go wyrażenia, i nie protestował przeciw materyalistycznemu sposobowi, w jaki Haeckel i Vogt tłómaczyli jego doktrynę.

Nie mniej wszakże doktryna ta sama w sobie nie jest niezgodna z katolicką prawowiernością. Więcej lub mniej wyraźne przyjęcie jej przez niektórych uczonych katolickich, takich jak Saint-Georges-Mivart w Anglii, Omalius d'Halloy w Belgii, Albert Gaudry we Francyi, dowodzi, że podstawowe zasady Darwina nie pozostają w jawnej sprzeczności z dogmatem chrześcijańskim.

Czytaj: Darwin. 1-o L'origine des espèces. 1859. trad. par. M-lle Clemence Royer et M. Moulinié; 2-o De la variation des animaux et des plantes trad. Moulinié. 2 vol. in 8-o; 3-o La descendance de l'homme et la sélection sexuelle, trad. Moulinié. 2 vol. in 8-o; L'expression des émotions chez l'homme et les animaux, trad. Pozzi in 8-o; Quatrefages. Charles Darwin et ses précurseurs français, 1870 in 8-o; Valroger. La genèse des espèces. 1873 in 18-o; Lecomte. Le darwinisme et l'origine de l'homme 1873 in 12; Lavaud de Lestrade. Transformisme et darwinisme; réfutation méthodique 1885 in 12; X. Wł. Zaborski. Darwinizm wobec rozumu i nauki. Kraków. (Hamard).

X. S. G.